Jacek Kruszewski: „Najważniejsze jest, aby budować przyszłość, pamiętając o historii” [WYWIAD – część 2]

Po dwóch latach ciszy pierwszy wywiad z byłym prezesem Wisły Płock – Jackiem Kruszewskim. Serdecznie zapraszamy na drugą część tej rozmowy.

Link do pierwszej części: Jacek Kruszewski: „Zastałem Wisłę drewnianą, a zostawiłem murowaną” [WYWIAD – część 1] – Nafciarski blog

Poruszyliśmy już sporo tematów z twoich czasów prezesowskich, to może jeszcze dwa pytania i pogadamy o tym co było wcześniej, czyli o kibicowaniu?

Jasne, żebyście tylko wytrzymali, wasi czytelnicy też. Ale już chyba nie będzie tak ciekawie. Kiedyś wydawało mi się, że ta moja wieloletnia przygoda z kibicowaniem, przede wszystkim piłkarzom Wisły, ale nie tylko, bo w innym miastach i na innych niż stadiony arenach sportowych też wielokrotnie byłem, jest niezwykle bogata. Pewnie jest, ale z dzisiejszej perspektywy mogę już zdecydowanie powiedzieć, że w porównaniu z tym, czego doświadczyłem przez 9 lat pracy w Wiśle, to była tylko zabawa.

Ocenimy. Myślę jednak, że dla wielu kibiców to też będzie ciekawe. Kiedyś powiedziałeś:na Wiśle się nie dorobiłem i nie kupię klubu, ale wiem, że są solidni chętni na jego przejęcie od miasta”. Możesz coś więcej na ten temat? To znaczy nie w kwestii „dorobienia się”, tylko chętnych na przejęcie.

Niestety nie ja, bo do takich tematów trzeba mieć, jak mówił Góral grube „sianko”. Wspomniałem wam wcześniej, że spotykając się z ludźmi z ratusza, wiele razy słyszałem, że miasto chętnie pozbyłoby się tego balastu, jakim jest finansowanie zawodowego klubu piłkarskiego. Już po moim odejściu z klubu, na przełomie 2020/21 przejęciem Wisły był zainteresowany poważny, prywatny inwestor z Polski, związany z branżą futbolową. Przynajmniej ja miałem takie informacje, bo dzwonił i pytał ogólnie o klub, stabilność finansową, zatrudnienie, relacje z miastem, Orlenem, obiekty itd. To co mogłem, bez żadnych szczegółów oczywiście powiedziałem, generalnie opinia na temat spółki nie mogła być inna, jak bardzo pozytywna ze znakomitą, związaną ze stadionem perspektywą. Ów człowiek zadeklarował, że dalej będzie już rozmawiał z miastem, ale nie wiem czy do tego doszło.

W twojej opinii w tej chwili lepiej by było, żeby Wisłę przejął prywatny inwestor? Czy jednak bezpieczniej jest, żeby to był jeszcze w ciągu 10-15 lat klub miejski?

Prawda jest taka, że o najwyższe cele w futbolu grają kluby prywatne, tak na arenie krajowej, jak i międzynarodowej. Oczywiście zdarzają się raz na kilka lat takie przypadki jak Mistrzostwo Polski „miejskiego” Piasta Gliwice, ale są to sytuacje wyjątkowe. Dlaczego tak się dzieje? Przyczyna leży w dużej mierze w ograniczeniach w sferze zarządzania, decyzyjności. Kluby miejskie, traktowane są jak inne gminne spółki, a na wielu płaszczyznach sposób funkcjonowania np. wodociągów czy komunikacji różni się diametralnie od spółki sportowej, zwłaszcza w zawodowym futbolu. Podobnie zresztą jest na pewno z klubami, których właścicielem są spółki Skarbu Państwa. Przed laty, nie pamiętam już dokładnie kiedy, jeden z członków rady nadzorczej Wisły zalecał np.… robienie przetargów na nowych piłkarzy, jak na samochody dostawcze albo budowę biurowca! Taka sytuacja – norma w zwykłym biznesie, ale absolutna bzdura w biznesie piłkarskim.

Prywatne kluby nie są tam tak mocno albo wcale upolitycznione, nie podlegają naciskom, układom, zależnościom od tych, czy tamtych, a właściciel wydający swoje, a nie publiczne pieniądze, ma na względzie tylko i wyłącznie korzyść dla swojej firmy, czyli de facto dla siebie, a decyzje o finansowaniu klubu są tylko jego.

Siłą własności miejskiej jest natomiast przede wszystkim stabilność, a także, przy odpowiednim gospodarowaniu finansami przez zarządy, brak ryzyka związanych z niewypłacalnością, czy też w ogóle wycofaniem się właściciela. Notabene władzom Płocka należą się podziękowania za to, że od kilkunastu lat znajdują w miejskiej kasie niemałe pieniądze na rozrywkę pt.: piłka nożna. Nie ma co się czarować – bez nich Wisły by już dziś raczej nie było.

Do poziomu 1 ligi większość klubów jest miejska, ale już w ekstraklasie, gdzie wymagania pod każdym względem są znacznie większe i gra się o najwyższe cele, klubów ze znaczącym udziałem miast jest bardzo mało i nie odgrywają one przeważnie dużej roli w rozgrywkach. Stwierdzam jednak, że kolejnym „wyjątkiem” będzie Wisła Płock, która, mimo, że miejska, w tym sezonie rozbije bank!

W mojej opinii najlepiej, gdyby znalazł się sprawdzony, pewny inwestor, który nie kupi klubu tylko po to, żeby zrobić kilka interesów i się zwinąć, a przecież kilka takich przypadków w polskiej piłce już było. Inwestor z zapleczem finansowym, z realnym planem na rozwój i sukcesy w długofalowej perspektywie. A miasto jak najbardziej powinno pozostawić sobie pakiet kontrolny akcji i mieć przedstawicieli w radzie, żeby trzymać rękę na pulsie.

Trochę już było o twoich bardzo prywatnych sprawach, ale opowiedz nam jeszcze jak zareagowałeś jako ojciec w momencie, w którym dowiedział się, że córka spotyka się z piłkarzem?

Trochę się bałem, bo znałem już dość dobrze to środowisko… W ogóle to przez długi czas nie wiedziałem o tym, ale i Arek nie wiedział z czyją córką flirtuje. Kasia regularnie chodziła na mecze, ale poznali się na płaszczyźnie zupełnie nie związanej z klubem i dopiero po pewnym czasie został poinformowany, że „to jest córka twojego szefa”. Kasia była pełnoletnia i decydowała samo o swoim życiu, więc mi nie pozostało nic innego, jak patrzeć na Arka trochę inaczej niż na innych piłkarzy, biorąc pod uwagę, że to może być mój przyszły zięć.

Lepszy piłkarz czy lepszy zięć?

Od początku mi imponował pracowitością i zawziętością, choć momentami „grzał się”, denerwował, jak mu coś nie wychodziło. To norma u młodego, ambitnego wilczka, miałem kilku takich i ich uwielbiałem. Taki np. Jacek Góralski, gdy żegnaliśmy się z Łukaszem Nadolskim zimą 2013, nie chciał w to uwierzyć, nie dopuszczał w ogóle takiej myśli. Pamiętam, jedliśmy zespołową kolację na zakończenie rundy jesiennej, w pewnej chwili, ubrany w czarną, kozacką skórę Góral podchodzi do mnie i mówi: „prezesie, to niemożliwe, Nadol nie może odejść, jeśli on odejdzie, to ja kończę karierę!”. Jacuś, pytam, a co ty będziesz wtedy robił? „Pójdę w gangsterkę!!” :))

Wracając do Arka, który też się ciskał, chciał odchodzić z Wisły, gdy Jurek Brzęczek zakazywał mu na treningu przekraczania linii środkowej boiska, to wiedziałem skąd przyszedł, że wychowywał się w wielodzietnej rodzinie i sam doszedł do poziomu, którego już wtedy mogło mu zazdrościć wielu rówieśników. Jego historia podobała mi się na tyle, że wielokrotnie przytaczałem ją w rozmowach z młodymi zawodnikami, którym już się wydawało, że są „piłkarzami”. Pamiętam, jak kiedyś przyszedł do mnie na rozmowę o kontrakcie pewien zdolny małolat i na początku wcisnął mnie w fotel: cały na biało, na szyi duże słuchawki, ręce w kieszeniach i żądania, myślę: nic, tylko biały Ronaldo mnie nawiedził. Opowiedziałem mu wtedy historyjkę chłopaczka spod Chojnic, który zapieprzał na treningi parę kilometrów przez śnieżne zaspy do pasa, a jedyna para butów piłkarskich była dla niego największym skarbem… Nie wiem, czy to było przekonujące, ale uważam, że dzisiejszej młodzieży, która ma wszystko i jest bardzo roszczeniowa, przypomnienie jak ważny jest charakter, silna wola i ciężka praca, nie zaszkodzi. Ten charakter właśnie pozwolił Reciemu przetrwać ciężkie chwile we Włoszech, gdzie trafił na niezwykle wymagającego trenera, którego nie interesowało, że młody Polak nie zna języka. Mnóstwo naszych piłkarzy wyjeżdża na zachód i większość bardzo szybko wraca do kraju po zderzeniu z tamtejszą rzeczywistością. On walczył, przetrwał i właśnie zbliża się do 100. meczu w jednej z najsilniejszych lig świata, a gdyby nie kontuzje setka dawno byłaby już przekroczona. Nie chcę go oceniać piłkarsko, bo jestem nieobiektywny, ale moim zdaniem pojechałby na mundial, gdyby nie katastrofa w kapitalnym w jego wykonaniu meczu z Udinese, dzień przed powołaniami.

Jakim jest zięciem? Ja byłem podobno, tak przynajmniej mówił Stefan „lepszym dziadkiem niż prezesem”, a Reci? Zabrał nam pierworodną córkę, ale dał wnuczki i… wywiózł te nasze skarby za granicę, to powinienem być chyba na niego zły. Ale nie jestem, jestem z niego, z nich dumny. Kiedyś wrócą i to jest bardzo dobra perspektywa.

Jak to wygląda u Arka, jest sentymentalne podejście do miasta? Czy jest szansa, żeby zobaczyć go jeszcze kiedyś, może pod koniec kariery, w barwach Wisły?

Na razie nie widzę u niego szczególnego sentymentalizmu, na pewno nie taki jak u mnie, bo ja namiętnie „lubię wracać tam, gdzie byłem już”. Może mu to przyjdzie z wiekiem. Ale jest już bardzo związany z Płockiem, traktuje go jak drugi dom. Mnóstwo ważnych rzeczy się dla niego tu wydarzyło przez te 3 lata, jakie spędził w naszym mieście. Zresztą zobaczcie na YouTube teledysk nagrany z okazji ślubu Kasi i Arka (bit.ly/3VFZrLS), ile tam Płocka, ile Wisełki…

Teraz, jak Recki są w Polsce, to przywożę ich z lotniska do Płocka, a co będzie za kilka lat, ciężko dziś przewidzieć. Kiedyś Aro napisał pod postem, chyba na fb Wisły: „jeszcze tu wrócimy”. Więc może… Ogląda mecze Nafciarzy, dzielimy się spostrzeżeniami, np. po zatrudnieniu Pavola Stano mówił mi, że ma od Kuby Kiwiora bardzo dobre opinie na temat tego trenera. A w przerwie ostatniego meczu Wisły w Białymstoku napisał do mnie: “widzisz co ta Wisła gra?”, a ja: „mistrz”, na co on: “serio, zasuwają i grają mega w piłę”.

A kulisy transferu Recy?

Nic sensacyjnego. Arkowi kontrakt wygasał w czerwcu 2018 i istniało ogromne ryzyko, że odejdzie zupełnie za darmo, zwłaszcza, że kończył mu się wiek młodzieżowca i nie dostalibyśmy nawet ekwiwalentu za wyszkolenie. Rozpoczęte znacznie wcześniej rozmowy z jego agentem Marcinem Kubackim, były niezwykle trudne, bo zaczął się koło młodego ruch. Było zainteresowanie z kraju np. z Lecha, Legii czy Cracovii, ale jego wartość, powiedzmy rynkowa, nie była jeszcze zbyt wielka. W końcu udało się nową umowę podpisać, ale na pewne zapisy musieliśmy się zgodzić. Ustaliliśmy w kontrakcie kwotę transferu z Wisły do innego klubu i zobowiązanie, że jeśli transfer przekroczy tę kwotę, to część nadwyżki przekażemy pośrednikowi. Szczerze, to w momencie, kiedy podpisywaliśmy nowy kontrakt nie przypuszczaliśmy, że wartość piłkarza tak gwałtownie i w krótkim czasie wzrośnie. Pamiętajcie, że Reci wtedy nie był gwiazdą ligi, ani już bardzo młodym piłkarzem, uczył się dopiero gry na wahadle i lewej obronie. A Wisła nie grała w pucharach, nie mieliśmy wielu reprezentantów i siłą rzeczy nie byliśmy marką rozpoznawalną w Europie, dlatego dla nas sprzedaż piłkarza za więcej jak milion euro, to była mrzonka. 

Tak to się jednak potoczyło, że Arek z każdym meczem grał coraz lepiej i efektowniej, strzelał, asystował i jego potencjał sprzedażowy rósł bardzo szybko. I tu trzeba podkreślić rolę agenta Kubackiego w całej sprawie. To był jeden z tych pośredników piłkarzy, który bardzo się nimi interesował, pomagał, często rozmawiał, dbał o prawidłowe odżywianie, regenerację, lekarza itd. Bez niego tak potężny transfer nie doszedłby do skutku. Pamiętam, że miałem na stole ofertę z Holandii, chyba z Twente, gdzie udało mi się utargować właśnie około miliona euro i wydawał nam się to już kosmosem. Marcin zalecał jednak spokój, przywoził i gościł w Płocku agentów z lig zachodnich, żeby także na żywo obserwowali jego piłkarza. Zasługi Kubackiego przy dealu z Atalantą są absolutnie kluczowe i choć zdawaliśmy sobie sprawę, że są zapisy w umowach i trzeba będzie przelać nadwyżkę agentowi, to nie miało to znaczenia. Niedawno czytałem w Przeglądzie obszerny wywiad z Jarkiem Mroczkiem, właścicielem Pogoni Szczecin. On tam m.in. również opisuje mechanizmy, jakie działają przy sprzedaży piłkarzy za duże pieniądze, polecam lekturę zainteresowanym tematem.

Oczywiście, gdybym patrzył na to wszystko z perspektywy kibica, czy w ogóle obserwatora z zewnątrz, zwłaszcza w zamieszaniu jakie wywoływali „życzliwi” nam pseudofachowcy, to też z pewnością byłbym poruszony. Szum wokół sprawy mnie więc nie dziwił zupełnie, ale i nie martwił. Wszystko przebiegło absolutnie transparentnie, umowy były parafowane przez radę nadzorczą i nie było zaskoczeń wśród osób, które nas na co dzień nadzorowały. Nie usłyszałem wtedy nawet jednego zastrzeżenia w stosunku do tej operacji. Dzięki temu udało nam się na pewien czas ustabilizować finanse, a nawet poczynić jakieś drobne inwestycje, na które wcześniej nie było środków.

To była wielka sprawa dla klubu. Zrobiliśmy transfer taki, że jakby zebrać do kupy wszystkie transfery sportowców w dziejach Płocka, to i tak kwota za Recę, nawet po odliczeniu kosztów, jakie musieliśmy ponieść, była największa. Tu też zapisaliśmy się więc w historii Wisły.

Czas na część kibicowską.

Zacząłeś chodzić na mecze w latach 70., jak wtedy było?

Bakcyl kibicowania został mi zaszczepiony prawie pół wieku temu przez mojego Ś.P. tatę, który, tak jak tysiące innych ludzi z całego kraju 60 lat temu przyjechał z Kurpi do Płocka budować kombinat. Nasz gród był wtedy prowincjonalną mieściną, ale właśnie dzięki Petrochemii zaczął się dynamicznie rozwijać pod każdym względem. Robotnikom po ciężkiej pracy należała się dobra rozrywka, a ponieważ tę daje też sport, zakład zdecydował się wziąć pod swoje skrzydła mały klubik, który nie miał nawet swojego boiska, a nazywał się Wisła. Pracownicy „mazowieckich” walili więc tłumnie na mecze swojego zespołu, najpierw na Stadion Miejski, a od 1973 roku już na wybudowane ze środków kombinatu obiekty Wisły przy Łukasiewicza 34. Walił też tata, a ja z nim.

Meczów na Miejskim nie pamiętam, a pierwsze mocne wspomnienie z Ł34 mam z 1976 i… wielkich dożynek – socjalistycznej wersji święta plonów. Drugie, na pewno dla mnie najważniejsze, niesportowe wydarzenie na stadionie, w którym brałem udział, to Msza za Ojczyznę w 1981 roku. Nieprawdopodobne to było przeżycie…

Kibicowanie wtedy, to był folklor, a na trybunach panował piknik. Panowie nad tunelem, gdzie najczęściej z tatą zasiadałem, odbijali jedną, po drugiej flaszkę i chóralnie wznosili toasty, wiadomo – za Wisełkę, ale potrafili też ciskać kapeluszami, albo co gorsza parasolami w stronę piłkarzy schodzący do nieosłoniętego niczym tunelu. Widowiska w meczach z rywalami klasy, z całym szacunkiem, Stali Niewiadów, Pogoni Zduńska Wola czy Lecha Rypin, nie podnosiły temperatury na trybunach, a jeśli pojawiały się okrzyki w stronę boiska, to raczej takie bardziej do zastosowania pod budką z piwem albo na bazarze. Podobnie było na wyjazdach, na które zabierał mnie, dysponujący rarytasem w tamtych czasach – samochodem osobowym marki Škoda, mój niezapomniany sąsiad z bloku na Skarpie i jeden z największych jakich znam kibiców Wisły, niestety także już Ś.P. Jurek Kołodziejski. Poważna piłka, pełne trybuny, doping i emocje były gdzie indziej. My jeździliśmy do Kutna, Żyrardowa, Chodakowa, czy Ciechocinka i byliśmy dumni, że jesteśmy wiślakami. Wielkie mecze natomiast co jakiś czas pokazywała telewizja, niestety rzadko i w dodatku przed wiele lat tylko… drugie połowy. Ja także wielkie stadiony sobie… rysowałem.

Kiedy więc zaczęło się prawdziwe kibicowanie w Płocku?

Pierwszy klub kibica Wisły powstał jesienią 1980, po historycznym awansie do 2 ligi (dzisiejsza pierwsza), ale nie przetrwał długo, nie było chyba jeszcze wtedy u nas klimatu na poważny doping, flagi, szale itp.

Przełom nastąpił 3 lata później. Z inicjatywy Wisły doszło do reaktywacji klubu kibica, a ja miałem przyjemność uczestniczyć w spotkaniu założycielskim na stadionie. Początki były świetne, Wisła się mocno zaangażowała, pomagała organizacyjnie, wydrukowała legitymacje członkowskie, kupowała akcesoria typu trąbki, bębenki, udostępniała świetlicę. Wtedy też miał miejsce wg. mnie pierwszy w historii zorganizowany wyjazd kibiców Płocka na mecz – wynajętym przez klub autokarem pojechaliśmy 6 listopada 1983 do Kielc na Błękitnych. Z tamtego okresu najbardziej w pamięci utkwił mi jednak wyjazd do Białegostoku na Jagę w kwietniu 1984, tam było już czuć moc trybun.

U nas pierwszy młyn siedział pod dachem na trybunie zachodniej i trzeba powiedzieć, że tu było prawdziwe kibicowanie – ze śpiewami, flagami i serpentynami, których rzucanie ja uwielbiałem, jeśli tylko mogłem być na trybunach, bo nie podawał akurat piłek w czasie meczu. Taka namiastka ultrasowania. Zaczęli do nas także przyjeżdżać goście i niejednokrotnie były różne akcje, bo stadion nie posiadał żadnych, poważniejszych ogrodzeń, poza półmetrowymi płotkami między boiskiem, a trybunami.

Kolejne spadki do dzisiejszej 3 ligi spowodowały, że trybuny znów zamarły. Emocje i to niemałe pojawiały się tylko przy okazji meczów derbowych ze Stoczniowcem Płock, bo przez kilka sezonów Wisła grała z Radziwiakami w 3 lidze, ale żeby poczuć atmosferę pełnego ludzi stadionu i widowiska, trzeba było jechać gdzie indziej. Ja, dzięki sąsiadowi, miałem niezapomniane przeżycia na meczach Widzewa m.in. z Liverpoolem i Juventusem, a później zacząłem zaglądać na Łazienkowską.

Zarażony kibicowaniem byłem już na amen. W czasie służby w wojsku, na każdej przepustce musiałem być na meczu, nawet w dniu ślubu poszedłem na stadion na Karpaty Krosno, choć czasu starczyło tylko na pierwszą połowę. Trybuny przy Ł34 były jednak wtedy – na początku lat 90tych, już prawie puste i zupełnie ciche.

Pierwszy awans do ligi w 1994 roku był największym kibicowskim przełomem?

Przełomem wg. mnie była jesień 1993. Po raz pierwszy liczyliśmy się w walce już nie o utrzymanie na drugim froncie, ale awans do elity i coraz więcej ludzi przychodziło na stadion. Znalazła się wreszcie także u nas grupa młodych i bardzo młodych chłopaków, dla których kibicowanie, wyjazdy i mocne wrażenia z tym związane, stanowiło, nie waham się tego powiedzieć – sens życia.

Dla mnie Kibice Płocka narodzili się 6 października 1993 w czasie meczu pucharowego z Zawiszą w Płocku. Mam nawet nagrania z tego spotkania, gdzie po raz pierwszy u nas słychać: „Widzew, Widzew, łódzki Widzew”, a doping dla Wisły, przeplata się ze śpiewem dla Petrochemii.

Mam takie kapitalne zdjęcie z kwietnia 1994 z meczu z Jagą u nas – pełne trybuny, główny młyn po lewej stronie głównej i RTS PŁOCK oraz oryginalna ONLY WISŁA na niskim płotku. Wtedy się zaczęło i trwa, oczywiście z wieloma zmianami, jakie przez lata następowały, do dziś.

Uczestniczyłeś w zawiązywaniu zgody z Widzewem?

Nie. Przedziwnie się losy plotą, bo w momencie narodzin piłkarskiego fanatyzmu w Płocku, akurat od bardzo aktywnego kibicowania na kilka lat odszedłem. Po prostu założyłem rodzinę, urodziła się nam córka i więcej czasu wolnego od pracy musiałem, a raczej chciałem poświęcać właśnie rodzinie. Nie znaczy to jednak, że przestałem chodzić i jeździć na mecze. Moją miłością do Wisły zaraziłem najbliższych. Z Moniką, jeszcze w narzeczeństwie regularnie chodziliśmy na mecze, później na stadion szliśmy z wózkiem, a jak Kasia zaczynała popłakiwać, spacerowaliśmy wokół boiska. Kaśka nie miała wyjścia, ojciec od niemowlaka ubierał ją w barwy, owiązywał szalikiem i ciągał nie tylko na mecze, ale także treningi. Później tego samego doświadczyła Ida… Kibicowaliśmy wszyscy. Pokażę wam kilka zdjęć, zobaczycie jak to u mnie było.

Jeździłem także poza Płock, tak jednak organizując transport, żeby jak najszybciej wrócić do swoich dziewczyn. W latach 90. klasyczne wyjazdy na mecze potrafiły trwać po kilkanaście i więcej godzin, jest jeszcze aktywnych wielu chłopaków, którzy mogliby w szczegółach opowiedzieć jaki to był klimat. Nie zapomnę wyjazdu do Pabianic w kwietniu 1994, gdy zajęliśmy prawie całą trybunę gospodarzy i… działo się. Tomek Paszkiewicz, który wtedy chyba pierwszy raz pojechał z kibicami autokarem, powiedział po powrocie, że „nigdy więcej”. Nie wiem o co mu chodziło. Byłem też oczywiście na wyjeździe wszechczasów w Iławie (wspomnienie znajdziecie na moim fb: bit.ly/3dlzBZy).

Ze względów, o których wspomniałem wcześniej, starałem się jeździć z jak najmniejszą stratą czasu. W pracy trafiłem na kilku chłopaków, którzy również kibicowali i to właśnie z nimi organizowaliśmy się na wyjazdy, jedną, dwiema furami, albo busem. Na pierwszy w historii nasz ligowy mecz – do Pniew pojechaliśmy przekozackim fiatem 125P mojego taty z Maćkiem Słomskim i Zbyszkiem Gumowskim. Nie mogę odżałować, że nie zabrałem wtedy aparatu, a miałem ze sobą, nie wiem po co ogromną, wojskową lornetkę mojego teścia. Lataliśmy więc na meczyki błyskawicznie z koleżkami z mojej drogiej Komunikacji Miejskiej. Poza Maćkiem i Zbyszkiem, jeździli m.in. mój „wspólas” Henio Różański, Arek Pietruszewski, Krzysiek Szczuchniak, Darek Olczak. Fajna to była ekipa i zwiedziliśmy razem wiele polskich stadionów, nie tylko ligowych.

Nasz ruch kibicowski wtedy szybko się rozwijał, przyczyniła się do tego z pewnością sztama z Widzewem. Mnie, nie ukrywam, nigdy nie było z nimi za bardzo po drodze i łączony szal miałem tylko do kolekcji. Ale co by nie mówić, to wielki klub i już wtedy niezwykle mocny kibicowsko, było na kim się wzorować. Pytanie jak czerwono-biało-czerwoni traktowali nas, jest nie do mnie. Uczestniczyłem natomiast w pamiętnym meczu pucharowym z Widzewem w kwietniu 1997 i byłem świadkiem niezadowolenia niektórych kibiców Łodzi z tego co działo się na boisku i na wypełnionych na full trybunach.

Później zaczęły się kombinacje ze zmianą nazwy, a nawet barw klubu.

Zgadza się. O ile zamiana Wisły na Petrochemię w 1992 przeszła bezboleśnie, bo w sumie nie miał kto wtedy za bardzo protestować, o tyle nazwanie klubu Petro, później Orlen i przy okazji wymiana niebieskiego na czerwony w barwach, powodowało oburzenie kibiców i nie ma co ukrywać niezliczone kpiny w środowisku.

Przełom wieków w ogóle był trudny, były awanse i spadki, popadające w ruinę trybuny i to wszystko nie wpływało dobrze na kibicowanie. Ale wtedy nasz ruch fanatyków Nafciarzy miał już solidne fundamenty i dzięki temu przetrwaliśmy.

A ty zacząłeś wtedy drugą kibicowską młodość?

Bardzo pięknie to ujęliście, ja bym może jednak powiedział, że w nowym tysiącleciu zacząłem chyba trzecią kibicowską młodość, zwłaszcza, że właśnie 30 lat skończyłem.

Zaczął się wtedy w kraju trend na powoływanie legalnych, pełnoprawnych organizacji kibicowskich. Po co? Myślę, że chodziło pomysłodawcom o wzięcie kibiców „w ryzy”, żeby stowarzyszenia kontaktowały się z klubami, organizowały życie fanom i jakby co, to odpowiadały za ich wybryki (a nie ukrywajmy, lata 90te nie były na naszych stadionach spokojne).

My też zaczęliśmy, poza meczami, chodzić do klubu, rozmawiać z działaczami, coś tam załatwiać. Generalnie schodziliśmy wtedy co jakiś czas z trybun i bywaliśmy w gabinetach. Jakoś tak się stało, że znalazłem się w pierwszej linii, miałem okazję poznawać kolejnych prezesów. Z tamtych czasów najlepiej wspominam Dmo i nie chodzi tylko o niespotykane sukcesy piłkarzy Wisły. Nigdy nie zapomnę, jak wierciłem mu dziurę w brzuchu i prosiłem: „niech pana załatwi powrót do nazwy Wisły i naszych barw!”.  To był wielki sukces, że udało się latem 2002 przywrócić Wisłę i święte barwy, ale żeby nie było za słodko, nie wszyscy się wtedy z tego cieszyli. Rozpoczęła się, momentami bezpardonowa „wojenka” zwolenników Petry z wiślackimi konserwatystami ze mną na czele i kilka lat musiało potrwać, zanim przez wszystkich Wisła została zaakceptowana, a Petrochemia zajęła należne jej miejsce.

Wtedy już działało stowarzyszenie kibiców?

Nie, pierwszą, bardzo zorganizowaną organizacją naszych kibiców, była Grupa Ultras N@fciarze, która powstała wiosną 2002. Tak myślę, że to właśnie GUN ’02 obudzili mnie do ponownej, pełnej aktywności kibicowskiej, zwłaszcza, że natura ultrasa była we mnie od zawsze.

Spotkanie założycielskie Stowarzyszenia Sympatyków Klubu Wisła Płock odbyło się w kwietniu 2004 z inicjatywy klubu. Uczestniczyło w nim, poza kilkunastoma kibicami, głównie z GUN, kilku pracowników Wisły oraz płoccy dziennikarze i mieliśmy w swoim gronie również fanów szczypiorniaka. O bardziej szczegółowej historii stowarzyszenia możecie poczytać i kilka zdjęć obejrzeć na moim fb, tu: bit.ly/3lwtg28 i tu: bit.ly/3EqRVwr.

Czas narodzin i dynamicznego rozwoju SSKWP wspominam bardzo dobrze. Poznałem kilku wspaniałych ludzi, z niektórymi z nich do dziś utrzymuję zresztą serdeczny kontakt. Działaliśmy bardzo prężnie. Co pół roku organizowaliśmy kibicowskie turnieje, wymyśliliśmy akcje m.in. Bilet Za Złotówkę i Po Szkole Na Stadion, jeździliśmy z piłkarzami, gdzie się dało, z niezapomnianymi wizytami w Susku na czele (bit.ly/3EQceEH). W 2005 zapoczątkowaliśmy akcje charytatywne, m.in. Kibiców Dar Krwi, dzięki czemu być może uratowaliśmy czyjeś życie. Od razu weszliśmy także do ścisłych władz Ogólnopolskiego Związku Stowarzyszeń Kibiców.

Co tu dużo gadać – to był złoty czas – piłkarze osiągali sukcesy, stadion wypiękniał – dostał krzesełka, tablicę, oświetlenie i podgrzewanie murawy, GUN robiłą kapitalne oprawy, a stowarzyszenie organizowało niezapomniane wyjazdy. Ja do kibicowskiego życia wróciłem już na 100%, a poza tym, że prezesowałem SSKWP, to pisałem także dla SportowychFaktów, a zimą ultrasowałem w Zakopanem „na Małyszu” (bit.ly/3VlrpNw) J

To może opowiedz jeszcze o wyjazdach.

Temat rzeka. Wspaniali ludzie, kapitalna atmosfera, rozśpiewane, nieraz wręcz roztańczone autobusy albo rzadziej fury. Nie ważne, czy jechaliśmy do Ventspils, albo Zurychu na puchary europejskie, czy do Nieszawy, Sieradza i Włocławka na puchar Polski – byliśmy zawsze tam, gdzie nasza Wisła gra, łącznie z wyjazdami na nawet zimowe sparingi, albo turniej do Pragi w styczniu 2007 (bit.ly/3VHFi8h, film: www.youtube.com/watch?v=PQNKac6CCEE&t=2s). W 2006 zorganizowaliśmy pierwszy w historii pociąg specjalny (wspomnienie: bit.ly/3gF87DL) i to była dopiero moc! Ciężko byłoby mi wybrać jeden najlepszy wyjazd, bo z każdym wiążą się jakieś wspomnienia. Ale też, nie ma co ukrywać – niejednokrotnie wracałem do domu zdecydowanie za bardzo „zmęczony”, miałem jednak wsparcie od najbliższych i spokojnie mogłem realizować swoją pasję.

Mam duże archiwum zdjęć, także nagrań z moich czasów stowarzyszeniowych, piękne to są wspomnienia. Teraz np. przypomniała mi się, zrobiona przez nas naprędce w trasie, chyba z Łęcznej, przeróbka jakiegoś ówczesnego niewątpliwego „hitu”:

„Wisło moja – serce moje,

Nie ma takich, jak my dwoje,

Bo ja kochaaaaam barwy twoje,

Do szaleństwa, do wieczora!”

To, ile masz wyjazdów na koncie?

Nie mam pojęcia. Kiedyś próbowałem policzyć, ale tak do końca nie było to wiarygodne, bo szczerze nie pamiętam, czy byłem „wtedy albo wtedy”  na Okęciu, czy w Kowalu, albo Wieluniu, albo czy wyjazdowy pobyt na trybunach gospodarzy się liczy, czy tylko w „klatce”. Liczę np. ile litrów krwi już oddałem, a to na ilu meczach poza Płockiem byłem nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

W poprzednim sezonie pojechałem m.in. do Gdańska, Poznania, Warszawy, Krakowa, Częstochowy, gdzie także z racji obowiązków byłem na sektorach VIP. Na Cracovię zaprosili mnie GUNy z okazji jubileuszu grupy. Teraz jesienią nie byłem na żadnym meczu poza Płockiem.

Z różnych względów, o niektórych z nich już wam mówiłem, nie wiem, czy wrócę na szlak. Nie jest to dla mnie proste.

Wróćmy do Stowarzyszenia – z kim najlepiej się współpracowało, jeżeli mowa o przedstawicielach klubu?

Z każdym rozmawialiśmy, od Dmo, przez Andrzeja Pilimona, Marka Janickiego czy Krzysztofa Ganca, po Zbyszka Leszczyńskiego na końcu. Zdarzały się co prawda niewiarygodne akcje, jak np. ta z wysmarowaniem w 2008 ogrodzenia trybun smarem, żeby nie wieszać na nim transparentów, ale tak naprawdę do czasu Jerzego Ożoga nie było dramatu. Po tym jednak, jak wiosną 2009, wyrzucono flagi ze stadionu, rozpoczęła się niestety wojna o klub, o jego przyszłość. Czas pokazał, że to kibice mieli rację, ale to były ciężkie czasy.

No właśnie, nasi czytelnicy proszą żebyś opowiedział o konflikcie klub-miasto-kibice.

Niechętnie do tego wracam, to nie są moje ulubione wspomnienia. Ale niestety w pewnym momencie w sprawy sportu, także kibicowskie bardzo mocno wbiła się polityka, nie tylko w Płocku. Ostatnio np. wpadło mi w ręce kilka numerów gazetki Kibol z 2011, co tam się działo…

Nasz historia konfliktu kibiców z władzami klubu, później także miasta, w latach 2009-10 jest obszerna oraz ciekawa i przez różnych uczestników tamtych wydarzeń, przedstawiana na różny sposób. Są jednak fakty niepodważalne.

Generalnie, mimo, że większość z nas miało określone poglądy polityczne, to łączyła nas Wisła i nie mieliśmy najmniejszych oporów, by spotykać się z każdym, kto chciał o niej rozmawiać. Z biegiem czasu polityka zaczęła także coraz bardziej dominować w klubie. Klub miejski, rozmawialiśmy o tym wcześniej.

W 2007 doszło do jednego z najważniejszych wydarzeń w dziejach Wisły – dotychczasowy jej właściciel i jedyny w zasadzie dobrodziej PKN Orlen przekazał 100% udziałów w spółce WP miastu. Nie będę ukrywał, że bardzo wierzyłem wtedy w to, że tak będzie lepiej i sam niejako firmowałem ten deal. Orlen na co najmniej 3 lata miał pozostać potężnym sponsorem, a miejskie władze miały wolną rękę w szukaniu innych sponsorów, w rozpoczęciu budowy nowego stadionu i sprawieniu, że koncern będzie przedłużał umowy na kolejne lata. To nie miał być absolutnie „koniec nafciarskiej tradycji”, jak pytaliśmy w akcji m.in. transparentowej na Chemiku. Tak nam obiecywano, ale z obietnic nic nie wyszło, wręcz przeciwnie – Wisła staczała się coraz niżej i niżej. Dlaczego, to pytanie nie do mnie.

Trzeba było reagować, bo piłkarscy kibice nie siedzą cicho jak coś się dzieje. Na początku rozmawialiśmy, spotykaliśmy się z prezesem, prezydentami, mówiliśmy szczerze co nam się nie podoba, sugerowaliśmy rozwiązania, generalnie prosiliśmy o reakcję. Wciąż wierzyłem, że zła karta się odwróci, zwłaszcza, że mocno wspierałem Mirosława Milewskiego w jego zwycięskiej kampanii prezydenckiej 2002. Zaznaczę tu, że wtedy nikt z ratusza pracy w klubie mi nie obiecywał. Owszem – przedstawiłem swój plan na ratunek i rozwój Wisły, ostatnio nawet przeglądałem ten folder i prawie byłem dumny z tego, co tam napisałem, ale do żadnych rozmów o konkretach nie doszło. Czy moje wejście wtedy do władz Wisły coś by dało? Nie mam pojęcia i nigdy już tego nie rozstrzygniemy. Mój czas zaczął się później.

Ale wtedy przegrałem, tak to odbieram. Moje czy nasze rozmowy, bo chodziłem na nie często także z Kalim, nic nie dały i rozpoczął się dramat 2009/2010.

Debata w ratuszu – była realna szansa?

Wierzyłem. Na początku to były w większości pokojowe rozmowy, po spotkaniach osobistych, debata w ratuszu, później kolejna. Oczywiście zdarzały się też niekontrolowane incydenty, bo ludziom zaczęły puszczać nerwy, ale warto zaznaczyć, że przez długi czas nie było protestów przeciwko miastu, tylko zarządowi klubu. Sam osobiście zaniosłem we wrześniu 2009 do ratusza petycję, podpisaną przez wszystkie grupy kibicowskie Płocka i setki mieszkańców o zmiany w zarządzie Wisły. Grzecznie i kulturalnie. Wiceprezydent Piotrek Kubera powiedział w mediach, że petycja jest nieważna, bo „nie ma w niej peseli”. Eskalacja protestu, a także siarczysty policzek… dla mnie.

25.03.2010 PLOCK NADZWYCZAJNA SESJA RADY MIASTA -SPORT, KLUBFOT. TOMASZ NIESLUCHOWSKI / AGENCJA GAZETA

Warto zauważyć, że cała ta chora sytuacja wokół klubu działa się w samorządowej kampanii wyborczej 2010 (wspomnienie: bit.ly/3D5esyH). Nic dziwnego, że kandydaci na prezydenta i radnych aktywnie włączyli się dyskusję o Wiśle, biorąc ją nawet na sztandary. O ile niektórzy z nich byli wieloletnimi kibicami i rzeczywiście wiedzieli, co mówią, to większość chciała jedynie złapać na kibicach punkty, o sportowej tematyce nie mając pojęcia. Prezydent Milewski o to m.in. miał do nas, a właściwie do mnie, bo ja byłem frontmanem, pretensje – że zapraszamy na debaty wszystkich, ze wszystkimi rozmawiamy, pomijając główną rolę władzy. Nic nie pomijaliśmy, a wtedy inaczej się nie dało.

I poszła lawina nie do zatrzymania. Protesty były na meczach, akcja u szczypiornistów na Travellandzie, transparenty, plakaty, wlepki. Szczerze, mi serce się krajało, bo wiedziałem, że wszystko co się dzieje bardzo mocno uderza w klub, ale odwrotu już nie było. Na ostatni mecz sezonu 2009/10 do Szczecina pojechałem pociągiem, sam. Po 19. latach znaleźliśmy się na trzecim poziomie i po „wielkiej, pucharowej Wiśle” nie było śladu. Ja mimo wszystko te nieszczęścia brałem także na siebie.

Czy rzeczywiście było wtedy realne ryzyko wycofania zespołu z rozgrywek?

Były takie głosy, nie wiem na ile prawdziwe. Faktem było to, że z Wisły odłączono sekcję piłki ręcznej, przy której pozostał Orlen, nożni byli nie dość, że w 2 lidze, to jeszcze tylko na garnuszku miasta. Po spadku Jerzy Ożóg odszedł z klubu, a jego następca Zbigniew Leszczyński od początku starał się naprawić relacje z kibicami i nie najgorzej mu to chyba wychodziło. My, Kibice Płocka jechaliśmy na derby Mazowsza do… Nadarzyna, a Wisła do końca kampanii wyborczej była jednym z głównych tematów, mówi się nawet, że głosy kibiców przeważyły w dogrywce między MM, a AN. Może tak było, najważniejsze, że dziś po problemach z tamtego czasu nie ma już śladu. A o tym, jak do tego doszło mówiliśmy dość obszernie przed kilkoma godzinami. Reszta będzie być może kiedyś do przeczytania w książce.

No właśnie – kiedy książka?

Wszystkie tematy, które od kilku godzin poruszamy, potraktowałem pobieżnie. W moich materiałach są opisane w szczegółach konkretne sytuacje i konkretni ludzie, dialogi i czyny, bez żadnych „ściem”, a mam tam i wątki obyczajowe i sensacyjne, z pogranicza kryminału może nawet. Pomijam wątki techniczne, czy też ustalenie autorstwa potężnej bazy zdjęć, które chciałbym wykorzystać, ale na dziś nie chcę jeszcze tego upubliczniać. Zresztą, może kiedyś dopiszę kolejny tom?

Najważniejsze jest, aby budować przyszłość, pamiętając o historii, tak jak to czynicie i za co jestem wam wdzięczny.

Jeśli już nic ode mnie nie chcecie, to pozwólcie, że za waszym pośrednictwem serdecznie pozdrowię całą nafciarską brać, dawną i obecną. Życzę wszystkim samych szczęśliwych dni do końca tego oraz w nowym roku.

Kopnij dalej

Dodaj komentarz