Z piłkarzem Petrochemii Ryszardem Remieniem rozmawia Tomasz Szatkowski.
Skończyliście właśnie wasze zimowe zgrupowanie w Jaszowcu. Proszę zdradzić kibicom, nad jakimi elementami piłkarskimi pracowaliście w ciągu tych 10 dni?
W Jaszowcu trenowaliśmy bardzo ciężko, praktycznie dwa razy dziennie po 2,5 – 3 godziny. Na przemian: rano hala, po południu teren lub odwrotnie. Treningi były urozmaicone; jedna grupa pracowała na siłowni, druga grupa grała w “kosza” lub piłkę nożną. W sumie trening był bardzo ciężki, ale myśmy tak bardzo tego nie odczuwali. Dopiero później, w miarę upływu czasu, można było już odczuć zmęczenie, było widać, że naprawdę ciężko trenujemy. Ja ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że przeżyłem trochę obozów zimowych w Lechu Poznań, gdzie też było ciężko. Ale jeśli odniesiemy do tego trening trenera Wojno w Jaszowcu, to przyznam, że jest to jeden z cięższych obozów w moim życiu.
Ale piłkarzom powinno to wyjść na dobre…?
Myślę, że tak. Jeżeli mamy grać tak jak Zagłębie Lubin na wiosnę, kiedy praktycznie żadnego meczu nie przegrało, to trzeba trenować, trenować i jeszcze raz trenować.
W jaki sposób trafił pan do Płocka?
W połowie października Jacek Przybylski zapytał mnie w Poznaniu, czy chciałbym od stycznia grać w Petrochemii Płock. Początkowo niezbyt poważnie potraktowałem tę ofertę. Jednak Jacek powtórzył ją podczas meczu z GKS-em Katowice. Powiedział, że płoccy działacze obserwują mnie i są mną bardzo poważnie zainteresowani. Zacząłem się nad tą propozycją zastanawiać, ale później zgłosił się Sokół Pniewy; menadżer Kopa chciał abym grał w Tychach. Pojechałem na wstępną rozmowę, zaproponowałem swoje warunki. Do drugiej rozmowy już jednak nie doszło. Trener Kopa zaproponował mi, że postara mi się znaleźć klub w Grecji, ale wiadomo jak to jest z tymi klubami za granicą – bardzo ciężko się dostać. A działacze z Płocka wykazali jak gdyby największą konsekwencję. Chcieli mnie pozyskać, przyjechałem na rozmowy wstępne, później już bardziej konkretnie z nimi rozmawiałem. No i praktycznie już wiedziałem przed świętami, że na pierwszy styczniowy trening mam jechać do Płocka, że wszystko jest już dograne. Tak też się stało i dzisiaj jestem w Petrochemii.
Jak panu współpracowało się w Lechu z płockim wychowankiem Adamem Majewskim?
Adaś przyszedł w lipcu do Lecha. Początkowo patrzyliśmy na niego z boku, jak na innych zawodników,
którzy dopiero co przyszli do Lecha. Później wskoczył do składu, pokazał, że potrafi grać w piłkę, że jest dobrym zawodnikiem, przydatnym, jak również bardzo dobrym kolegą. Osobiście grało mi się z Adamem bardzo dobrze, ponieważ ze swoich zadań wywiązywał się w moim odczuciu w stu procentach. Był pożytecznym zawodnikiem, dużo biegał, dużo pomagał. Mogę stwierdzić, że jak dotychczas jest to jeden z bardziej udanych transferów Lecha Poznań. Oby Adam grał tak dalej, to może osiągnąć znacznie więcej.
Jaki był przebieg pańskiej dotychczasowej kariery?
Zaczynałem, jak wielu innych piłkarzy, w bardzo małym klubie – LZS-ie Gościęcin i tam grałem w juniorach młodszych. Później w wieku 16 lat przeszedłem do drużyny juniorów Technika Komorno. Z Technika Komorno przeszedłem do trzecioligowego Chemika Kędzierzyn Koźle. Grałem tam rok, później w wieku 20 lat skończyłem szkołę i przeszedłem do Metalu Kluczbork. W Metalu grałem 2,5 roku i w grudniu 1990 roku przyszedłem do Lecha Poznań. Tam grałem 5 lat, no i teraz od 1 stycznia 1996 r. przeszedłem do płockiej Petrochemii.
“Przegląd Sportowy” w klasyfikacji najlepszych obecnie polskich lewych pomocników umieścił pana na drugiej pozycji. Ten sam “Przegląd Sportowy” podaje, że był pan motorem napędowym Lecha. Jak pan to skomentuje?
Cóż mogę powiedzieć? Jest mi bardzo miło. Nie wiem, czy ta druga pozycja mi się należała. Nigdy nie bawiłem się w żadne statystyki ani inne porównania. Po prostu tak ustalili dziennikarze, a ja z tego bardzo się cieszę. Myślę, że z Petrochemią Płock na pewno awansujemy do I ligi, a później, jeśli takie klasyfikacje jeszcze będą prowadzone postaram się być na pierwszej pozycji.
To cieszy. Proszę zdradzić: jak to możliwe, że takiej klasy zawodnik przechodzi z czołowego klubu ekstraklasy do, co by tu nie mówić, aktualnie jeszcze klubu drugoligowego?
Ja już mam 27 lat i powoli muszę patrzeć w przyszłość. Lech chciał ze mną odnowić kontrakt na pół roku, ale co byłoby dalej – nie wiedziałem. Wiadomo, że w Poznaniu odmładzają drużynę, ściągają młodych zawodników, budują praktycznie zespół od podstaw. Ci chłopcy mają za dwa, trzy lata walczyć o najwyższe laury w kraju, a może i za granicą. Nie wiadomo w takim razie, jaka byłaby moja przyszłość. Pojawiła się Petrochemia, która w rozmowach była najbardziej konsekwentna i to zdecydowało. A druga sprawa: ja się liczyłem z tym, że z Lecha odejdzie Mirek Trzeciak, bo miał przejść do Grecji, a nie liczyłem, że Jacek Dembiński wróci. A jeszcze Sławek Twardygrosz odszedł do Zawiszy… No i jak siedziałem w kawiarence klubowej i oglądałem te plakaty z 1992 r. to pomyślałem sobie, że z tej drużyny zostałem prawie sam. A reszta obecnych zawodników to już inne twarze. Powiem szczerze, gdybym wiedział, że Trzeciak zostanie, że Dembiński wróci, to pewnie bym do Płocka nie przyszedł. Zostałbym w Poznaniu, bo wiedziałbym, że będziemy walczyć o Puchary. A ja nie chciałem grać w lidze tylko po to, żeby grać, żeby się w niej utrzymywać. To mnie nie interesuje. Jeśli już grać, to o najwyższe stawki, tak jak w Petrochemii o awans do I ligi. Wiadomo, że przyjdzie dużo ludzi, będzie inna atmosfera, a wtedy zupełnie inaczej się gra.
Czy w Lechu jest tak źle finansowo, jak się potocznie mówi?
Na pewno o moim przejściu do Płocka zdecydowały też w jakimś stopniu warunki finansowe. Chociaż minimalnym stopniu, tak to zresztą przedstawiłem działaczom Lecha. Byli zdziwieni. Jednak nie wszystko robi się dla pieniędzy. A wracając do pieniędzy Lecha, to nie jest z tym tak źle, bo wszystkie zaległości wobec zawodników były rozliczane na bieżąco. Nie było godziny opóźnienia, nie musieliśmy się martwić, że trzeba będzie skądś pożyczać na życie. Muszę wyrazić uznanie wobec działaczy Lecha, którzy praktycznie dużej pomocy z zewnątrz nie mają, a jakoś sobie radzą.
Mówią o panu, że jest pan “katem na piłkę”, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu…
Piłkę nożną traktuję jak zawód. Trenuję, gram po to, żeby wygrywać, żeby zarabiać, żeby ze mnie pracodawcy byli zadowoleni. A także, żeby kibice byli zadowoleni z mojej gry, z postawy drużyny, żeby przybywało tych punktów w tabeli. Nie uznaję postawy tych zawodników, którzy w jakimś meczu się nie angażują. Wiadomo, każdy może mieć jakiś słabszy dzień, ale jeżeli ktoś stoi, nie przykłada się, to ja na to nie wyrażam zgody. W drużynie, gdzie jest pewien kolektyw taka postawa nie powinna mieć miejsca. Myślę, że w Płocku jest grupa ludzi, która wie, po co tu przyszła. Mają przed sobą konkretny cel. 1 praktycznie każdy jest maksymalnie zaangażowany i robi to, co do niego należy. Nie ma jakiegoś lenistwa i ociągania się. W meczu staram się z siebie dać wszystko. Gram po to, żeby wygrać. Mam już taki charakter, że jeżeli na przykład gram z kimś w pchełki, to też chcę wygrać. Jeżeli gram w plucie na odległość, to też ja chcę wygrać. Zawsze chciałem być najlepszy, taki już jestem.
Czy gole zdobywa pan tylko lewą nogą?
Nie tylko. W sumie za dużo tych bramek nie strzeliłem, ale jak sięgam pamięcią wstecz to zdobywałem je także prawą nogą. Tak było chyba ze Śląskiem Wrocław w Poznaniu i jesienią w Poznaniu w meczu z Zagłębiem Lubin na 2:0.
Dlaczego nazywają pana “Tygrysem”?
Myślę, że wzięło to się stąd, że jak starsi zawodnicy: Kaziu Moskal, Darek Skrzypczak, Damian Łukasik powyjeżdżali za granicę, to zostało nas trzech – czterech starszych piłkarzy. Reszta to bardzo młodzi chłopcy. Trzeba było przenieść oznaczniki na trening czy chorągiewki, a oni nie bardzo się kwapili do tego, bo nie wiedzieli co do nich należy. Wtedy ja, jako pierwszy podniosłem głos, krzyknąłem na nich, powiedziałem co do nich należy. Akurat w telewizji był ten film “Kroll”, gdzie występował ‘Tygrys”, no i Darek Kofnyt to wymyślił, nazwał mnie “Tygrysem”, że niby tak gonię młodych. Z drugiej strony, czy ja wiem… Wymagam od nich tego, czego starsi zawodnicy wymagali ode mnie, kiedy przyszedłem do Lecha.
Każdy musi znać swoje miejsce w szyku?
Tak. Tak jest w większości klubów a przynajmniej mnie wyszło to na dobre. Ja tych starszych kolegów obecnie cenię i szanuję. Jeszcze nie do końca zorientowałem się, jak to jest w Petrochemii, kto tu jest młody, a kto stary. Jednak widzę, że ci młodsi chodzą jacyś naburmuszeni, nadąsani, że są podobno szykanowani. Muszę powiedzieć, że jest to wierutna bzdura. Jeżeli oni już teraz są obrażeni, to znaczy, że na pewno nie wiedzą co to znaczy być młodym w jakimś innym klubie. Tutaj mają supercieplarniane warunki. Nikt się na nich nie wyżywa, nikt ich nie katuje.
Ile bramek zdobędzie pan dla Petrochemii?
W Lechu zawsze grałem na takiej pozycji, że należało do mnie wypracowywanie sytuacji strzeleckich dla kolegów. Gdzieś w gazecie wyczytałem, że bramki w Lechu padały w 80 proc. z moich podań. Szczerze mówiąc, chciałbym strzelić w Płocku 100 bramek. A może nawet 200. Ale jeżeli nie strzelę żadnej bramki, a koledzy będą po moich podaniach wbijać gole i awansujemy do 1 ligi, to będę się bardzo cieszył.
Na obozie w Jaszowcu mieszkał pan w jednym pokoju z Wojtkiem Małochą. Czy to znaczy, że z tym płockim zawodnikiem szczególnie się pan zaprzyjaźnił?
Znamy się już jakieś sześć czy siedem lat. Znaliśmy się już, kiedy on grał w Polonii Głubczyce, w okręgówce. Razem z nami trzymał się wówczas Zbyszek Wyciszkiewicz, obecnie zawodnik Widzewa. Razem chodziliśmy na kawę, do dyskoteki. Jesteśmy bardzo dobrymi kolegami. W najśmielszych marzeniach nawet nie przypuszczałem, że kiedyś z Wojtkiem spotkam się w jednym klubie.
Oby ta Wasza znajomość zaowocowała pańskimi dobrymi podaniami i Wojtka bramkami.
Już na obozie w Jaszowcu umawialiśmy się na przyszłość, gdzie ja jestem, w którym miejscu on ma być, gdzie mniej więcej spadnie piłka. Żebyśmy mogli grać z zamkniętymi oczyma. Tak jak z Jackiem Dembińskim w Poznaniu.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Tomasz Szatkowski
Tygodnik Płocki nr 5, 30 stycznia 1996
Od zawsze Wisła Płock i Real Madryt. Szczęśliwy ojciec. Fan muzyki z lat 80 i polskiego hip-hopu. Siłownia to moje drugie imię.