Nie rezygnujemy z I ligi [RETRO WYWIAD]

Z prezesem Klubu Sportowego Petrochemia S.S.A. Mirosławem Tyburskim rozmawia Tomasz Szatkowski.

Co zdecydowało, że powierzył pan tymczasowo prowadzenie I zespołu piłki nożnej właśnie Szczepanowi Targowskiemu?

Przede wszystkim ocena aktualnej sytuacji w sekcji piłki nożnej Petrochemii. Na tę ocenę wpłynęło wiele elementów. Po pierwsze oglądanie przeze mnie kolejnych spotkań. Po drugie to, co mówią moi doradcy, ludzie, którzy mają wykształcenie trenerskie, zresztą byli wcześniej zawodnikami. To, co mówią dziennikarze, ewentualnie co piszą w gazetach. Ja te medialne sprawy zawsze bardzo dokładnie analizuję. Często moja funkcja nie pozwala mi pewnym prasowym inklinacjom przytaknąć, ale również często w duchu się z nimi zgadzam. Pójdźmy dalej: jeżeli jest sześć zwycięstw, potem pojawiają się remisy, potem przegrane, no to musi być jakaś reakcja, choćby po to, żeby nie było sześciu kolejnych przegranych. Chciałbym się cofnąć myślami w czasie. Jedynym trenerem, który przyprowadził ze sobą do naszego klubu zawodników był Hubert Kostka. Chodzi mi o takich piłkarzy jak Grembocki, Sidorczuk, Kołtko. Po nich byli kolejni: Wojno, Stefaniak, Kaczmarek. Żaden nie przyprowadził od razu swoich piłkarzy. To myśmy musieli układać zespół dla przychodzących trenerów. I z reguły to jest tak. Najpierw zespół radzi sobie nieźle, a później idzie mu coraz gorzej. Gdy powinno być dokładnie odwrotnie. To właśnie po pewnym czasie powinno być widać rękę trenera. I tak było ostatnio w przypadku Masztalera. Zespół powinien się w czasie stawać lepszym zespołem, a się nie stawał… Dlaczego trener tymczasowy? Oczywiście na pewno bym wolał, żeby przyszedł trener docelowy. Rozmawialiśmy z różnymi ludźmi. Na przykład Dziuba dzwoni tu o 19.00 i mówi: „Niestety, ja już jestem w Widzewie”. Rozmawiamy z drugim z Korony Kielce w niedzielę, a ten mówi najpierw, że może być od zaraz. W poniedziałek zmienia zdanie i mówi o wtorku, a we wtorek twierdzi, że do rozmowy wrócimy wtedy, kiedy się skończy runda. W związku z tym powstał dylemat. Albo zatrudniamy kogoś, nie wiadomo kogo, kto jest gotowy przyjść natychmiast, albo szukamy innego rozwiązania. Wyszło na to, że na dzisiaj potrzebny jest nam trener od nas. Rozważaliśmy wszystkie nazwiska. W wyniku analiz tych nazwisk wyszło, że najlepszym kandydatem byłby Szczepan Targowski. Bo był piłkarzem, był kapitanem, był trenerem. Jego koledzy bardzo go cenią. Ma papier trenera II klasy. A żeby była ciągłość wiedzy po poprzednim trenerze, to pozostawiliśmy pana Danielika. A że w zasadzie aż się prosiło, żeby wprowadzić do grupy szkoleniowców kogoś z zespołu, postanowiliśmy dokooptować do tej grupy kapitana drużyny Janusza Deca, który będzie miał takie same prawa jak pan Danielik. Ja zdaję sobie sprawę, że Janusz przy ustalaniu składu zespołu nigdy nie wyrazi decyzji na „nie”. Przykładowo, nie powie:. wyrzućcie ze składu Kowalskiego, bo on tutaj nie pasuje. Ale wielokrotnie wyrazi się za to na „tak”: podpowie trenerowi, żeby rozważyć decyzję dokooptowania do składu tego czy innego zawodnika, bo na to zasługują.

Czego oczekuje pan po drużynie i trenerze w trzech najbliższych spotkaniach: dwóch ligowych i jednym pucharowym – ze Stomilem Olsztyn?

My nie odpuszczamy wejścia do pierwszej ligi. Zatem naszym podstawowym celem jest 6 punktów. Jeśli będą 4, to też nie będzie wielkiej tragedii, bo pozostaniemy w czołówce i da nam to dobrą pozycję wyjściową przed rundą wiosenną.

Dlaczego tak późno reaguje pan na to, co dzieje się w drużynie? Racjonalnym chyba wydawałoby się odsunięcie trenera od pracy z zespołem, gdy ten remisuje pod rząd 4 spotkania. Tymczasem pan czekał na kolejne dwie porażki, by wreszcie podziękować za pracę Jerzemu Masztalerowi…

Same remisy nie mówiły jeszcze o zgubieniu punktów. Ale z drugiej strony nie może pan mówić, że nic wcześniej się nie działo. A sprawa Podolskiego, Małochy, Szczytniewskiego… Oczywiście można sobie powiedzieć, że zawsze jest winny trener i go zmienić. No to my wcześniej takie zmiany robiliśmy. Ale jeśli Kaczmarek negatywnie mi się wypowiada o jakichś piłkarzach, że oni hamują rozwój zespołu, i powtarza mi się to u kolejnego trenera, no to trzeba ich odsunąć. Ściągnęliśmy zatem trzech nowych piłkarzy, którzy mieli pomóc, bo tak chciał trener. Wreszcie jeśli takie posunięcie nie przyniosło rezultatów, to jest sygnał do zmiany trenera. I tak to się stało.

Jak to się stało, że Podolski, Szczytniewski i Małocha wylecieli z drużyny i dlaczego akurat w tym momencie?

Jeżeli moje obserwacje, wasze oceny potwierdzają się z tym, co jest na boisku, to chyba wszystko jasne. Ci trzej piłkarze przesunięci zostali do drużyny rezerwowej. Przed IV-ligowym meczem z Kasztelanem Sierpc mówię do Podolskiego: „Stary, wykaż się w tym meczu, pokaż swoją klasę”. Małocha na przykład obiecał Wenerskiemu, że dwie bramki strzeli. I co? Mamy u siebie remis z Kasztelanem… To odsunięcie nie było spowodowane wydarzeniami w dyskotece „Atlanta”. To odsunięcie było za brak efektów na boisku.

Jeden z płockich dziennikarzy lansuje tezę, że Podolski powinien wrócić do zespołu. Zgadza się pan z nim?

Kiedy dzisiaj wprowadzałem szkoleniowców do zawodników, to poruszyłem ten problem. Że decyzje, które były, są aktualne. Bo były logiczne. Ale oni nie zostali wyrzuceni za płot, są po prostu w drugim zespole. Jeżeli pan Wenerski, trener drugiego zespołu, powie, że ci koledzy grają dobrze, to nie będę się z kolei przeciwstawiał decyzji Szczepana Targowskiego, jeśli on ich zechce. Niech więc wymienieni zawodnicy przekonają do siebie Targowskiego, Wenerskiego, Danielika i Deca. Bo jeśli nie, to nie ma rozmowy.

Ile jest pańskiej winy w tym, że drużyna dwa razy po kolei spadła z ekstraklasy?

 Jako odpowiedzialny za firmę muszę się z tym zgodzić. Tak, ja za to odpowiadam. Pierwszy spadek zaistniał dlatego, że mieliśmy za mało punktów po jesiennej rundzie. Jeśli chodzi o drugi spadek, to tam chodziło o brak kontaktu pana Kaczmarka z zawodnikami; ta przepaść się z czasem pogłębiała. W tych kontekstach czuję się odpowiedzialny za spadek. Odpowiedzialny za to, że wobec winnych zbyt późno wyciągnąłem konsekwencje.

Fot. P. Lewandowski

Podobno nie potrafi się pan dogadać z prezesem Jaskółą…

Nieprawda. A dowodem niech będzie fakt, że funkcjonuje ta właśnie sportowa spółka akcyjna. Petrochemia – zakład robi wszystko co może dla tej spółki i dla tego sportu. Kibic, a może także dziennikarz, patrzy przede wszystkim przez pryzmat zespołu zwycięskiego. Ale kosztujące kilkadziesiąt starych miliardów złotych ławki to nic? A to, że jest obiekt dla sportowej spółki akcyjnej użyczony, to nie jest zasługa firmy? Ta firma płaci nawet za prąd, z którego my w tej chwili korzystamy. Tymczasem niektórych wyobrażenie jest takie, że pan Jaskóła i cały zarząd Petrochemii mogą pieniędzmi Petrochemii obracać jak sobie tylko chcą. A nad zarządem Petrochemii jest Rada Nadzorcza. Wcale nie jest prawdą, że wszyscy pracownicy akceptują wydawanie pieniędzy na sport. Dlatego trzeba umiejętnie wyważać te sprawy. Ja się zgodzę, że można błyskotliwie coś załatwić: kupić superzawodnika, trenera, zabłysnąć. Tylko w ten sposób- wiele klubów już zabłysnęło, choćby Sokół Pniewy, ostatnio ŁKS Łódź czy Polonia Warszawa… I jaka jest przyszłość tych klubów? Ba, jeden już nie istnieje. Chętnie poczekam na to, co w pewnym czasie stanie się z krakowską Wisłą… Bo jest rozpędzenie pewnych pieniędzy, a nad tym procesem nikt nie potrafi potem zapanować. A co się stało chociażby ze Stomilem Olsztyn? Jeszcze raz powtarzam: między nami jest właściwa współpraca, a prezes Petrochemii oczekuje ode mnie jak najlepszych wyników.

W ostatni wtorek, podczas zebrania „Solidarności” w Petrochemii, dyrektor generalny powiedział wprost, że trwają rozmowy z dwoma kandydatami na stanowisko prezesa w płockim klubie. Czy nie przeszkadza panu fakt, że jest pan prezesem tymczasowym?

Nie. Chcę, żeby pozostało po mnie jak najlepsze wrażenie. Jeżeli sportem zajmie się ktoś lepszy ode mnie, to ja mogę tylko szczerze życzyć w takim przypadku powodzenia. Będę oczekiwał na sukcesy.

Póki co, musi pan myśleć o znalezieniu dobrego trenera dla piłkarzy nożnych. Proszę wyjaśnić czytelnikom, z jakiego powodu zrezygnował z zajęcia się płocką drużyną Włodzimierz Gąsior?

On nie zrezygnował. Jedynie zawiesił rozmowy, bo trwa jeszcze runda rozgrywkowa.

Zdaje pan pewnie sobie sprawę, że w opinii kibiców najlepsze wrażenie pozostawił po sobie w Płocku trener Hubert Kostka. A dlatego głównie, że był człowiekiem tak zwanej silnej ręki. Wszyscy wiedzieli, na czele z piłkarzami, gdzie jest ich miejsce. Czy tego typu trenerem jest Marcin Bochynek, który wyraził zgodę na zajęcie się zespołem Petrochemii po zakończeniu rundy jesiennej?

Tak, bardzo podobnym trenerem. Ta kandydatura jest jednak rozważana jako jedna z wielu. Jestem zdania, że nowy trener musi być człowiekiem z autorytetem, którego piłkarze będą cenić za pewne trenerskie osiągnięcia.

Czego brakuje zespołowi Petrochemii, by mógł brylować w I lidze?

Na pewno dwóch, trzech nowych zawodników. Brakuje przede wszystkim piłkarza, który wziąłby na siebie ciężar przywództwa nieformalnego w drużynie. On niekoniecznie musi być kapitanem, ale powinien się odznaczać pewną ikrą.

Czy klub stać finansowo na jakieś wzmocnienia personalne?

Klub jako spółkę na niektóre ruchy z niższej półki stać. A jeśli nie stać na zakupy większego kalibru, to ma właściciela…

Gdzie, pańskim zdaniem, jest miejsce niepokornego Damiana Staniszewskiego?

Ja zawsze lubiłem ludzi, że tak powiem, płciowych. Staniszewski to chłopak pełen werwy, który za wszelką cenę chce osiągnąć sukces. I to mu czasami przeszkadza. Bo w tym zapędzaniu się po sukces zapomina, że oprócz niego jest jeszcze zespół. Chce wszystko zrobić sam. Żartowali ostatnio zawodnicy w rozmowie, że trzeba Damianowi pomóc strzelić jedną bramkę, bo dzięki temu następne będą z jego podania…

Jak pan zamierza znowu przyciągnąć na trybuny stadionu przy ulicy Gwardii Ludowej rozgoryczonych i sfrustrowanych antyfutbolem kibiców?

Tylko wynikami, dobrymi wynikami. A także widowiskiem. Stąd nasze poszukiwania trenera, stąd rozglądanie się za kolejnymi zawodnikami. Oczywiście ci nowi nie mogą wyprzeć z zespołu tak obiecujących piłkarzy jak Kapela czy Staniszewski. Nie mówiąc już o Popku, którego Janas znowu powołał do kadry.

Czy to prawda, że obiecano nam pomoc finansową przy zainstalowaniu oświetlenia na stadionie?

Chodzi o Urząd Kultury Fizycznej, do którego można wystąpić o pomoc. I takie działania u nas będą. Na razie odsunięte to zostało w czasie z powodu spadku z 1 ligi. Inna sprawa, że technologie w budownictwie zmieniają się bardzo szybko. Odsunięcie inwestycji w czasie to wcale nie są lata zgubione. Ciągle wchodzą na rynek coraz nowsze systemy oświetlenia. To opóźnienie może spowodować przyciągnięcie na nasz stadion lepszej technologii.

Mecz reprezentacji olimpijskich pokazał, że jesteśmy spragnieni narodowej piłki. Czy czyni pan jakiekolwiek starania, by kolejne mecze młodzieżówki były rozgrywane w Płocku? Kiedy doczekamy się na naszym stadionie pierwszej reprezentacji?

Pan Janas i pan Dziurowicz na oficjalnym spotkaniu stwierdzili, że wszystkie mecze młodzieżówki, ze względu na spełnione oczekiwania, płocki życzliwy klimat, zrozumienie wzajemne, układy kwaterunkowe itp., będą rozgrywane w Płocku, jeśli tylko mecze I reprezentacji będą się odbywać w Warszawie. Jeśli chodzi o pierwszą reprezentację, to wszystko na to wskazuje, że musi być spełniony warunek oświetlenia. Chodzi tu o transmisje telewizyjne.

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz Szatkowski

Tygodnik Płocki nr 44, 3 listopada 1998

Kopnij dalej

Dodaj komentarz