Dziennikarz nie może sobie w zasadzie pozwolić na uprawianie prywaty w gazecie, którą reprezentuje. Chyba że w bardzo wyjątkowych przypadkach. Moim zdaniem taki przypadek właśnie zaistniał. Pozwalam sobie bowiem prywatnie, ale także na pewno w imieniu 13 tys. kibiców (bo tylu obserwowało pucharowy mecz Petrochemii z Widzewem), złożyć trenerom i piłkarzom Petrochemii podziękowania za doskonałe widowisko, jakim nas w środowe popołudnie uraczyli. Podziękować za mecz, w którym wprawdzie zostali wyeliminowani, ale go na pewno nie przegrali.
Kiedy w czwartek miałem przyjemność spotkać się z całą drużyną Petrochemii w klubie FanDango na ul. Grodzkiej, w kierunku piłkarzy posypały się zewsząd gratulacje. Andrzej Przerada, który, tak jak inni piłkarze, bardzo przeżył to, co się stało w środę, nie wytrzymał w pewnej chwili i stwierdził: „Co jest? Atmosfera taka, jakbyśmy to my wygrali z Widzewem i to na dodatek 5:0”. To właśnie zdanie oddaje cały stosunek kibiców do pucharowych wydarzeń. Jak nie gratulować, jak nie dziękować za grę, przy której ręce same składają się do oklasków.
Nie mogę powiedzieć oficjalnie, na łamach gazety, że arbiter sędziował to spotkanie stronniczo. Z kilku przyczyn. Przede wszystkim dlatego, że nie jestem w stanie niczego udowodnić. Po drugie głośne wyrażanie swoich opinii na temat pewnych zjawisk w polskiej piłce kończy się ostatnio straszeniem sądem, prawnikami, groźbami…
Nikt mi natomiast nie zabroni stwierdzenia, że prowadzący pucharowe spotkanie sędzia Zygmunt Ziober kilkakrotnie się pomylił, niestety, częściej na naszą niekorzyść. Nasuwa się jeszcze jedna refleksja, dotycząca udziału naszych drużyn w europejskich pucharach. Nie udaje nam się w nich odnosić sukcesów, vide udział Widzewa w ostatniej edycji Ligi Mistrzów. Przyczyna jest bardzo prosta. W kulturalnym, etycznym, cywilizowanym święcie trudno jest znaleźć sędziów, którzy by tak często mylili się na naszą korzyść…
Wielokrotnie pewnie będziemy w rożnych rozmowach wracali do wydarzeń z 16 kwietnia. Bo jest do czego. Stworzony został taki spektakl, jaki rzadko możemy oglądać nawet na ekranach telewizorów. Na trybunach, mimo przenikliwego zimna, zasiadło 13 tys. widzów – stadion wypełniony był po brzegi. Mieliśmy do czynienia ze wszystkim, co nadaje widowisku kolorytu. Była meksykańska fala, “Ole, ole”, wspólne śpiewy, wymachiwanie szalikami. Do pewnego momentu była także słynna płocko-widzewska przyjaźń, po której, jak się nieoficjalnie dowiadujemy, prawdopodobnie pozostały już tylko wspomnienia.
Petrochemia zaczęła ten mecz bardzo ostrożnie, można nawet powiedzieć, że nieco bojaźliwie. Nie ma się jednak co dziwić, za przeciwników mieli przecież zespół Mistrza Polski. Nasi zawodnicy szybko się jednak otrząsnęli widząc, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Pierwszą poważną akcję stworzyli zawodnicy gości. W 6 min. po błędzie płockiej obrony przed Arturem Sejudem znalazł się Jacek Dembiński. Chyba zbyt długo wahał się z oddaniem strzału, w efekcie płocczanie zdołali mu wybić piłkę spod nóg.
Kolejną groźną akcję przeprowadzili również piłkarze Widzewa. Po rzucie rożnym Daniel Bogusz strzelał głową. Piłka „sparzyła” Sejuda, bo wypuścił ją z rąk, ta jednak wyszła na róg.
Od tego momentu zaznaczyła się wyraźna przewaga Petrochemii. Widzew, co aż przyjemnie jest powiedzieć, znalazł się w bardzo poważnych opałach. W 18 minucie idealnym wprost kontratakiem lewą stroną poszedł zawodnik gospodarzy Marek Witkowski. Jedynym obrońcą Widzewa był w tym momencie Tomek Łapiński, który w chwili zagrożenia dla swojej drużyny długo się nie zastanawiał, tylko złośliwie sfaulował wychodzącego na czystą pozycję płockiego pomocnika. W tym momencie sędzia po raz pierwszy się pomylił, zamiast czerwonej wyciągnął dla łódzkiego obrońcy jedynie żółtą kartkę.
W 30 minucie Marek Citko uderzył mocno z rzutu wolnego. Sejud wypuścił piłkę z rąk, ale, na szczęście dla Petrochemii, zdołał ją powtórnie chwycić. Chwilę później przed bramką Szczęsnego Witkowski idealnie podał do Kowalczyka. Łodzianom jednak udało się wyjść z opałów. Na krótko, bowiem nie minęła minuta, kiedy sam na sam ze Szczęsnym znalazł się Marek Jakóbczak. Szczęsny wyjął płockiemu napastnikowi piłkę spod nóg, Marek był niepocieszony (patrz zdjęcie poniżej).
Minutę później było już 1:0 dla Petrochemii. Piłkę w zamieszaniu podbramkowym wbił do bramki łodzian Marcin Gocejna.
Kilka minut przed kończącym I połowę spotkania gwizdkiem Sławomir Majak wykorzystał chwilę dekoncentracji płockiej drużyny i wyrównał na 1:1.
Niedługo cieszyli się łodzianie z remisu. Minęła bowiem chyba dokładnie minuta, kiedy Wojciech Małocha zdobył kolejną bramkę dla Petrochemii. Do szatni płoccy piłkarze schodzili z jednobramkową przewagą.
Nieszczęście zaczęło się w 59 minucie. Po zagraniu ręką Podolskiego sędzia pokazał temu zawodnikowi czerwoną kartkę i tym samym usunął go z boiska. Tu akurat nie powinno być wątpliwości co do słuszności decyzji sędziego. Szkoda jedynie, że pan Ziober nie był tak konsekwentny w I połowie, gdzie za podobne zagranie Łapiński ujrzał jedynie żółty kartonik.
Dwie minuty później czara goryczy się dopełniła. Sędzia podyktował rzut karny dla Widzewa po czystym wślizgu Roberta Głowni. Widać było, że sam „poszkodowany”, czyli Mirosław Szymkowiak, zdziwiony był taką decyzją sędziego. Prezentów się jednak nie marnuje i Marek Citko wyrównał z karnego na 2:2.
Petrochemia grała jak tylko mogła najlepiej, ale jasnym dla wszystkich się stało, że tego meczu z różnych przyczyn nasi chłopcy po prostu wygrać nie mogą…
Na 2:3 wynik meczu chwilę później mógł zmienić Rafał Siadaczka, po jego strzale piłka uderzyła w słupek. Niejako w rewanżu płocczanie zanotowali dwie poprzeczki pod rząd. Niewykorzystane sytuacje często się mszczą; Paweł Miąszkiewicz zdobył trzecią bramkę dla Widzewa i ustalił wynik meczu na 2:3.
Petrochemia straciła zatem szansę na wywalczenie w tym roku Pucharu Polski. Trudno, teraz najważniejsze jest dla nas wywalczenie awansu do 1 ligi.
Po środowym meczu niektórzy płoccy kibice oficjalnie twierdzili: „Skończyłem już kibicować łódzkiemu Widzewowi”. Wcale się takim deklaracjom nie dziwimy, ba, potrafimy je zrozumieć, bo sami (mam tu na myśli płockich dziennikarzy) mamy takie same uczucia.
Doszły nas słuchy, że bardzo możliwy jest także koniec tzw. “zgody” pomiędzy Klubami Kibica obu zespołów. Trudno, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Nie ulega jednak wątpliwości, że warto jest mieć w Polsce przyjaciół, po przecież pierwszoligowy niedługo zespół Petrochemii będzie rozgrywał swoje spotkania w różnych regionach kraju. Dlatego bardzo ciekawa w tym kontekście wydaje się być propozycja Klubu Kibica GKS-u Jastrzębie, która padła natychmiast po środowym meczu. Górnicy chcą zostać przyjaciółmi Petrochemii. Moim zdaniem byłoby to niezłe rozwiązanie chociażby dlatego, że Petrochemia na Śląsku rozgrywała będzie 3-4 spotkania. Dodatkowe 100 kibiców jest to atut nie do pogardzenia. Miejmy nadzieję, że taka zgoda nastąpi.
Oni pokazali klasę
Artur Sejud – Andrzej Przerada, Jacek Popek, Robert Głownia, Dariusz Podolski, Radosław Kowalczyk, Marcin Gocejna, Marek Witkowski, Ryszard Remień, Marek Jakóbczak (81 Rafał Szczytniewski), Wojciech Małocha (67 Paweł Sobczak).
Petrochemia Płock 2:3 Widzew Łódź
Bramki: Gocejna 33, Małocha 43 – Majak 42, Citko 61k, Miąszkiewicz 65
Głos kibica
Wcale nie byliśmy zdziwieni, że po środowym meczu otrzymaliśmy w redakcji mnóstwo telefonów od rozgoryczonych kibiców. Przytaczamy jeden z nich, który jest wykładnikiem tego, co czuli płoccy widzowie piłki nożnej. Oto co m.in. powiedział pan Zbigniew Głuszek:
Dla mnie jest to tragedia. Mówi się wszędzie, że nie ma widowni na piłkarskich widowiskach, a co się robi, żeby to zmienić? W Płocku na jeden mecz przychodzi więcej osób niż w kraju na pół ligi i jeszcze się tego nie szanuje. Jeżeli PZPN się szybko za to jawne draństwo nie weźmie, to nigdy w Polsce nie będzie kibiców na trybunach.
Nikt by nie miał pretensji, gdyby Łódź wygrała ten mecz, ale normalny sposób. Przecież ja siedziałem wśród kibiców Widzewa, oni sami kręcili głowami po tym podyktowaniu rzutu karnego. Jeśli jeszcze raz na meczu zobaczę takie oczywiste draństwo, to więcej już na żadne spotkanie nie pójdę. Podejrzewam, że nie tylko ja. Oczywiście wyniku nie da się już odwrócić, głupie, nieżyciowe przepisy powoduję, że meczu nie da się powtórzyć, jednak najbardziej boli mnie to, że ten pan nie poniesie za to, co zrobił, żadnej kary. Najgorsze jest to, że obserwująca spotkania piłkarskie młodzież uczy się, jak trzeba postępować w życiu, żeby wyjść na swoje…
Tomasz Szatkowski
Relacja ukazała się w 16. numerze Tygodnika Płockiego z 22 kwietnia 1997 roku.
Od zawsze Wisła Płock i Real Madryt. Szczęśliwy ojciec. Fan muzyki z lat 80 i polskiego hip-hopu. Siłownia to moje drugie imię.