Wielkimi krokami zbliża się otwarcie w całości nowego domu Nafciarzy. Czekamy wszyscy z niecierpliwością na ten moment, a w międzyczasie zapraszamy was do dzielenia się wspomnieniami związanymi z obiektem przy ulicy Łukasiewicza 34.
Swoimi wspomnieniami podzielił się z nami kibic Nafciarzy – Michał.
Zastanawiałem się, czy napisać swoje wspomnienia związane ze starym stadionem, bo to jest raczej materiał na książkę, a nie krótki artykuł, ale spróbujmy w dużym skrócie…
Wszyscy skupiają się na aspektach typowo piłkarskich, więc u mnie będzie nieco więcej od strony kibicowskiej i gabinetowej.
Na Ł34 trafiłem w sumie późno, bo dopiero 7 maja 2003 roku, czyli byłem już 14-letnim chłopakiem.
Był to finał Pucharu Polski z Wisłą Kraków. Po niespodziewanym zwycięstwie Wisły Płock 0:1 w pierwszym meczu w Krakowie nadzieje na zdobycie przez Nafciarzy pucharu były mocno rozpalone. Niestety – u siebie przegraliśmy 3:1 (jednocześnie uzyskaliśmy prawo do gry w europejskich Pucharach), a ja od razu „złapałem bakcyla” i wiedziałem, że będę chciał na stadionie bywać częściej…
Mieszkałem wtedy w pod płockich Proboszczewicach, więc bycie na meczach było logistycznie utrudnione. Mimo to, gdy tylko godzina meczu była sprzyjająca, to jechałem na Ł34 – początkowo z reguły bez zgody rodziców…
Dość szybko wkręciłem się w środowisko Grupy Ultras N@fciarze – grupy zapaleńców, którzy odpowiadali wtedy za doping i oprawy na sektorze G. Doping prowadził wtedy Maciek (dziś właściciel Mazowieckiego Centrum Nadruku), a później Kuba i Łukasik.
Czasami na krzesełko wchodzili starsi kibice – Ś.P. Piter ze Skarpy czy Peter.
Był to czas konfliktu na stadionie dotyczącego nazwy. Ekipa sportowa i wielu starszych kibiców nadal chciała dopingować „Petrochemię” i kibicować z sektora C, czyli słynnej „Petki” – G.U.N i powstałe w 2004 roku SSKWP – chcieli dopingu z sektora G i opraw sławiących Wisłę.
Ja od początku byłem wyznawcą teorii „Petra – Wisła jeden klub!” (z resztą bardzo długo miałem na forum kibicowskim avatar z dwoma herbami).
Wiele musiało się później wydarzyć, żeby w końcu wszyscy zrozumieli, że trzeba działać razem, bo miasto i środowisko jest za małe na takie podziały, czego efektem było pewne spotkanie, na którym ustalono, że: obie nazwy są akceptowane, obie będą znajdowały się na flagach i w przyśpiewkach, a młyn zostanie przeniesiony na sektor C.
Wróćmy jeszcze na chwilę pamięcią do czasów sektora G.
Młodszym kibicom trzeba przypomnieć, że lata 2004-2007 to czas, gdy jeszcze nie było internetu w komórkach, social mediów, messengera i wielu innych rzeczy, które dziś wydają się oczywiste. Organizacja ultrasowania w tych latach opierała się na internetowym forum kibiców Wisły na serwerach plocmana – tam były podawane pomysły na przyśpiewki, oprawy, organizowane zbiórki czy spotkania. Tam też toczyły się zażarte dyskusje na temat meczów, ale przede wszystkim ich aspektu kibicowskiego.
Z tych czasów pamiętam doskonale: PC (zwanego przez niektórych „zielonym”), Roberta, Jacky-ego, Kalego, Obręba, Adika, Staśka, Łukasika, Entera, Kubę, Konika, Sebka, Augusta, Patryczka, FC Sierpc (Buli, Twaróg, Dzierżan, Liso), czy chłopaków z Petrochemii, którzy zaglądali do nas na sektor – przede wszystkim Kaniesia i Pitera. Zawsze gdzieś kręciła się również Majeczka, na którą można było liczyć w wielu sytuacjach – czy chodziło o nocleg dla zgodowiczów w jej wymalowanym w dwa herby (Petry i Górnika) pokoju, czy o podwózkę słynną czerwoną Suzi.
Równolegle na stadionie tworzyły się też inne nieformalne grupy – starsi kibole zorganizowali się w Patologang (aktywny do dziś), a sportowa młodzież stworzyła „Młodą Petrę” i każdy aktywnie działał na swojej płaszczyźnie.
Piosenką, która kojarzy mi się ze stadionem z tego okresu jest przede wszystkim utwór: Hermes House Band – Those were the days.
Był to czas, kiedy w gronie fanatyków obiecaliśmy sobie, że na płockim stadionie: już zawsze będzie doping i nigdy nie zaliczymy już „zera wyjazdowego”.
To z czego wszyscy możemy być dumni, to fakt, że do dziś, czyli przez 20 lat (!) się to udało! A wcale nie było to tak oczywiste nawet w osławionych legendami szalonych latach 90′, gdzie Petrochemia Płock też mocno zaznaczała swoją obecność na kibicowskiej mapie Polski.
Rok 2005 to również pierwsze malowane okazjonalne sektorówki, które dopiero zaczynały pojawiać się wtedy na stadionach. Dziś z poziomu ich wykonania, czy niektórych pomysłów współcześni ultrasi z pewnością mieliby niezłą bekę, ale dla nas wtedy to było coś wielkiego… Nieprzespane noce na hali Chemika, gdzie po wyłożeniu folią całego parkietu rozkładaliśmy materiał, braliśmy w ręce farby i malowaliśmy. A żaden z nas raczej talentu w tym kierunku nie posiadał…
Pierwsza okazjonalna sektorówka pojawiła się na meczu z Koroną Kielce i była nawiązaniem do ówczesnego króla strzelców rozgrywek – Grzegorza Piechny, który miał ksywę „Kiełbasa”. Przygotowaliśmy sektorówkę z hasłem przewodnim „Kiełbasę zjemy na śniadanie”, co do dziś wywołuje uśmiech (politowania?) u osób wspominających tamte czasy.
Druga sektorówka również miała wątek kulinarny – był to poznański koziołek gotujący się w garnku na kuchence Amiki, z hasłem „…i tak zginiecie w zupie”. Było to oczywiste nawiązanie do fuzji Lecha z Amicą Wronki.
Później była sektorówka na meczu z Legią Warszawa „Pora się przedstawić – Siemasz go(L)iat jestem Da(W)id”, którą szeroko skomentowano w jednym z numerów magazynu „Nasza Legia”, naśmiewając się, że zapewne chodziło nam o latające tego dnia między sektorami kamienie (…). Na tym meczu z resztą „działo się” bardzo dużo.
Z opraw, które zapadły mi w pamięci z czasów sektora G warto jeszcze wymienić „Najstarsze Miasto Ekstraklasy – 1237”, „Grupa Trzymająca Race”, „One Love – One Club” czy odpowiedź na słynne hasło z flagi Cracovii: „Jesteśmy niebiescy, jesteśmy biali, jesteśmy Wisła – po prostu wspaniali”.
Jak nie było nas stać na sektorówkę, to zbieraliśmy się i cięliśmy z gazet konfetti, aż na palcach pojawiały się odciski od nożyczek, a dopełnieniem takiego pokazu były serpentyny, czyli… sklepowe paragony, które zawsze ktoś gdzieś „załatwiał” albo wyciągaliśmy z magazynu „machajki”, czyli małe flagi na kijach i uzupełnialiśmy całość jakimś drobnym pokazem pirotechnicznym złożonym z kilku rac, stroboskopów lub ogni wrocławskich. Tak, żeby na sektorze zawsze coś się działo.
Oczywiście był to czas również regularnych meczów wyjazdowych, ale nie o tym są te wspominki.
Wspomnę jedynie, że ówczesny zarząd SSKWP (Jacky i Kali) – przed jednym z meczów u siebie postanowili wynagrodzić najbardziej regularnych wyjazdowiczów sezonu bodajże 2005/2006 i miałem zaszczyt znaleźć się w gronie czterech takich osób. Napisał o tym Tygodnik Płocki, więc było to fajne wyróżnienie dla młodych wtedy kibiców.
Najważniejszym piłkarsko wydarzeniem tamtego okresu było z pewnością zdobycie w 2006 roku Pucharu Polski po wygranym 3:1 meczu z Zagłębiem Lubin (piękna bramka Wanika).
Śpiewy „puchar jest nasz…”, hektolitry przelanego tego dnia w Płocku alkoholu i kąpiel w „Afrodycie” pewnych świrów.
W 2007 roku młyn został przeniesiony na „Petkę” (początkowo na sektor A, później bliżej środka sektora) co pozwoliło mocniej zintegrować środowisko, a nam dało nowe możliwości, jeśli chodzi o malowane sektorówki. Zaczęliśmy od świętowania 5-lecia Grupy Ultras na meczu z Lechem Poznań, gdzie zaprezentowaliśmy oprawę „We are Your Soldiers – We are Your G.U.N.”, później były sektorówki na meczach z Legią, czy ŁKSem. W pamięci utkwiła mi również oprawa „Nie grzeszą ci, którzy grzeszą z miłości” zaprezentowana po wydarzeniach w Świnoujściu, czy 50-osobowy młyn z oprawą „I tak wykrzyknien gdy wszystko nic nie warte – Eviva L’arte!” na meczu z Arką Gdynia, tuż po spadku z Ekstraklasy.
Klub w 2008 roku zmienił właściciela – 100% akcji klubu przejęło miasto. Początkowo wiązaliśmy z tą zmianą duże nadzieje, czego efektem była przygotowana z dużym rozmachem promocja na mecz z Motorem Lublin (ok. 8.000 widzów) i oprawa na ten mecz z hasłem: „Walcząc możesz wygrać – nie walcząc już przegrałeś”. Mecz był wygrany, a atmosfera niesamowita.
Miasto chcąc zaakcentować zmiany właścicielskie przygotowało wraz z kibicami akcję z koszulkami „Mój Płock – Moja Wisła” na mecz z Lechią Gdańsk (świetnie prezentował się tego dnia jednokolorowy młyn) oraz akcję z szalikami-pasiakami na mecz z Wartą Poznań.
Niestety – dość szybko okazało się, że jeśli chodzi o wizję rozwoju klubu ówcześni Prezydenci (Mirosław Milewski i Piotr Kubera) mieli odmienną od tej naszej – kibicowskiej.
Nastąpiła jedna wielka degrengolada, jeśli chodzi o funkcjonowanie Wisły Płock i jej wyniki, oraz konflikt zarządu miasta z kibicami, czego efektem był spadek na trzeci (!) poziom rozgrywek.
1.06.2010 – porażka u siebie 0:4 z MKS Kluczbork, która była przypieczętowaniem tego dramatu to z pewnością mecz, który trwale zapisał się w mojej pamięci.
Jak to jednak płoccy kibice mają w zwyczaju – nie poddawaliśmy się. W wyborach samorządowych w 2010 roku przyczyniliśmy się do zmiany władzy w mieście, a nowy Prezydent – Andrzej Nowakowski – od początku deklarował chęć dobrej współpracy ze środowiskiem. Na dowód tego powołał na stanowisko viceprezesa klubu Jacka Kruszewskiego, GUN i SSKWP wrócili na stadion i rozpoczęliśmy wspólnymi siłami mozolną odbudowę klubu.
Z tego okresu doskonale pamiętam mecz z Olimpią Elbląg, gdzie na trzeci poziom rozgrywek przyszło ok. 6.000 kibiców, a całą Petkę pokryła jedna z moich ulubionych sektorówek – „Ona najpiękniejszym snem”. Był to również czas, gdy zdarzało mi się prowadzić doping albo zastępować elegancko grającego na bębnie Staśka, a poza meczami pełniłem funkcję prezesa SSKWP, organizowałem wyjazdy, akcje charytatywne i inne tego typu aktywności.
W 2012 roku zaliczyliśmy jednak kolejny spadek do drugiej ligi wschodniej, odbyła się debata na ratuszowej auli na temat przyszłości klubu, na której również ja zabrałem głos, a w kuluarach ważyły się dalsze losy klubu. Zakończyła się ostatecznie era prezesa Krzysztofa Dmoszyńskiego, a stery a klubie przejął Jacek Kruszewski. Za aspekt sportowy wzięli się Grzegorz Kępiński i Adam Majewski (z wspierającym i podpowiadających Mariuszem Kaliwodą), a marketingiem zajmował się Tomasz Marzec.
„Kibol za sterami klubu” szybko pokazał, że jest odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu, do klubu przyszli sponsorzy, a atmosfera cały czas się poprawiała.
Za tym przyszły również wyniki i awans w czerwcu 2013 roku, po meczu z Siarką Tarnobrzeg do 1.Ligi (którego niestety nie widziałem na żywo, ponieważ wyjazd na mecz Mołdawia-Polska znacząco nam się przedłużył).
W klubie było wszystko poukładane jak należy, na boisku tworzyła się zacna ekipa, transfery często okazywały się trafione, więc pozostało tylko czekać na ostateczny sukces i awans do Ekstraklasy.
W listopadzie 2014 roku postanowiłem wystartować w wyborach samorządowych i – ku zaskoczeniu wielu – uzyskałem mandat Radnego Rady Miasta Płocka. Radni powierzyli mi funkcję Przewodniczącego Komisji Sportu i wiedzieliśmy, że relacje klub-UMP nabiorą nowego wymiaru… 🙂
Na stadionie z młyna przeniosłem się na trybunę zachodnią. Organizacją życia kibicowskiego w Płocku zajęły się inne osoby i doskonale sobie z tym radziły – młyny były solidne, a oprawy konkretne.
Współpracowaliśmy z młynowymi, gdy trzeba było „poderwać” trybunę zachodnią do dopingu. Najlepiej udawało się to na tej trybunie, gdy mecz był rozgrywany w piątkowy lub sobotni wieczór…
Z tego okresu pamiętam doskonałą atmosferę w obwieszonym szalikami gabinecie Jacka, gdzie spotykały się różne środowiska, ale wszystkich łączyła Wisła.
Zabierałem na mecze w tym okresie różnych polityków, żeby poczuli jak ważny dla miasta jest klub i jak ważne jest, żebyśmy budowali nowy stadion.
20.05.2016 to z pewnością dzień, który pamięta każdy kibic Nafciarzy. Atmosferę święta czuć było już na kilka dni przed meczem i wreszcie… nadeszła wiekopomna chwila. Nafciarzom do wyczekanego awansu do Ekstraklasy wystarczał remis, ale ekipa z Damianem Piotrowskim, Arkiem Recą, czy Piotrkiem Wlazło nie zadowoliła się takim minimalizmem.
Skończyło się 5:0, przy falujących i pulsujących tego dnia trybunach i świetnej oprawie z hasłem „Myśliwy musi być cierpliwy” oraz liczną pirotechniką.
Od 2:0 niewiele już pamiętam, to było jak amok. Później feta przed ratuszem i całonocne świętowanie, przy napływających z całej Polski gratulacjach od innych ekip kibicowskich.
Inauguracja w Ekstraklasie to mecz z Lechią Gdańsk i wygrana 2:1, którą „panenką” z karnego przypieczętował Dominik Furman. W Ekstraklasie na starym stadionie Wisła radziła sobie różnie – raz do ostatniego gwizdka drżeliśmy o utrzymanie (pamiętny mecz z Zagłębiem Sosnowiec pod wodzą Leszka Ojrzyńskiego), raz tylko złodziejstwo sędziego Lasyka w Białymstoku sprawiło, że nie zagraliśmy w pucharach.
Oprócz meczów stary stadion to również kilka świetnych letnich turniejów kibicowskich, które zawsze były okazją do integracji środowiska.
To również treningi „piłkarskiego przedszkola”, na których zdarzało mi się bywać z chrześniakiem Matim, czy treningi i sparingi wielu grup juniorskich, które dane mi było z radością obserwować.
Mimo tysięcy wspomnień i dużego sentymentu każdy (no prawie każdy) jednak czekał na #NowyStadionDlaNafciarzy.
W lipcu 2020 pożegnaliśmy trybunę wschodnią i rozpoczęła się budowa nowej świątyni Nafciarzy, ale o tym jak do tego doszło opowiem w kolejnym artykule…
Na zakończenie tego długiego (wybaczcie) wspomnienia chciałbym pozdrowić wszystkich, których przez ostatnie 20 lat na Ł34 poznałem, z którymi wspólnie dopingowaliśmy Wisłę, szczególnie wszystkie osoby wymienione w tym tekście.
Na zakończenie chciałbym również wspomnieć o tych Nafciarzach, których już z nami nie ma.
Śp. Jasiek, Piter, Bolek, Cyryl i wielu innych.
Od zawsze Wisła Płock i Real Madryt. Szczęśliwy ojciec. Fan muzyki z lat 80 i polskiego hip-hopu. Siłownia to moje drugie imię.