W IV lidze również liderujemy!

Parę dni temu popełniłem kilka słów na temat „dwójki”, czyli II zespołu Wisły, Kto nie czytał, ma okazję jeszcze przeczytać. Tak jak pisałem, pierwszego meczu nie mogłem zobaczyć, więc na ten dzisiejszy z MKS Przasnysz trochę się jarałem jak młody dzik na żołędzie. 

Podobno futbol to prosta gra, na zasadzie „dajesz – idziesz”. Być może nasi chłopcy też o tym wiedzą, bo już na samym początku meczu Kondracki „dał” do Szczutowskiego i „poszedł”, czyli wybiegł na pozycję, Szczutowski mu odegrał, Kondracki sam na sam z bramkarzem i 1:0. Spojrzałem na stoper,  było 1:35 od rozpoczęcia meczu. Całkiem niezły początek.

Skoro tak dobrze poszło, widocznie nasi uznali, że warto kontynuować.  Pole karne Przasnysza było    ostrzeliwane to z lewej strony, to z prawej. Wreszcie nadeszła 14 minuta meczu. Leszczyński przejął piłkę przy linii bocznej boiska po prawej stronie, ruszył przed siebie, dwaj obrońcy Przasnysza rozstąpili się przed nim jak Morze Czerwone przed Mojżeszem, „Leszcz” wpadł nie niepokojony przez nikogo w pole karne i płaskim strzałem prawą nogą podwyższył wynik. 2:0

Goście dalej sprawiali wrażenie, że obecni ciałem na boisku są czysto  hipotetycznie, ale ich myśli krążą gdzieś dalej we wszechświecie. W 31 minucie obrońca Przasnysza prowadził piłkę wzdłuż linii swojego pola karnego, na tę linię wybiegł do niego  bramkarz (po co??? nie mam pojęcia). Panowie przez chwilę zastanawiali się, kto z nich ma zagrać futbolówkę ? Tę krótką rozminę postanowił przerwać Janus, który wkroczył do akcji. W efekcie żaden z trzech Panów piłki nie zagrał, futbolówka spokojnie toczyła się wzdłuż linii pola karnego, dopadł do niej Tomasz Walczak i strzelił do „pustaka”. 3:0. Bramka kuriozum.

Taki wynik utrzymał się do przerwy. Dość powiedzieć, że w pierwszej połowie Lodziński nie był zmuszony do żadnej interwencji. Równie dobrze w naszej bramce mogłaby stać moja teściowa i nikt nie zauważyłby różnicy (pozdrowienia dla mamusi !).

Nie wiem, co się wydarzyło w przerwie. Prawdopodobnie w szatni gości padło kilka mitycznych „męskich słów”, a nasi piłkarze być może uznali, że mecz już się wygrał. W każdym bądź razie początek drugiej polowy chyba wszystkich obserwatorów meczu wprowadził w zdumienie. Właściwie w pierwszej akcji po przerwie Leszczyński jest dość łatwo ograny przy linii bocznej, zawodnik Przasnysza schodzi do linii końcowej, płaskie dośrodkowanie na 8. metr i Tomasz Kamiński posyła petardę do naszej bramki. 3:1. Pierwsza interwencja Lodzińskiego – wyjęcie piłki z siatki.

Najwidoczniej goście uznali, że skoro udało się raz, może uda się drugi i trzeci. Po chwili groźny strzał z lewej strony pola karnego, Lodziński na róg. Po kolejnej chwili (52’) napastnik Przasnysza biegnie sam na sam z Lodzińskim, na szczęście w ostatniej chwili Warzyński wygarnia mu piłkę. Jeszcze po kolejnej (55’), następny strzał gości trafia w słupek naszej bramki i piłka wyszła na aut bramkowy. W ciągu pierwszych 10 minut drugiej polowy Przasnysz strzelił gola i miał 3 inne świetne okazje do strzelenia kolejnych No chyba lekka przesada, panowie.

Nie wiem, czy siła „męskich słów” w szatni gości była wystarczająca jedynie na kwadrans, czy też nasi piłkarze uznali, że mecz sam się jednak nie wygra i warto coś jeszcze dziś strzelić.

Sygnał do przekręcenia wajchy dał Janus (strzał w słupek z wolnego w 57’). A potem to już poszło.

W 61 minucie wprowadzony przed chwilą na boisko Szczepanik biegnie sam na sam z bramkarzem gości i zamiast go lekko przelobować (fakt, gorszą, lewą nogą), postanowił uderzyć na zasadzie siła x ramię. Efekt – 2 metry nad bramką.     

Chwilę później, Szczutowski niczym rącza łania popędził lewą stroną (gdzie był prawy obrońca gości??), przy linii końcowej ograł jednego z defensorów Przasnysza, po czym odegrał do „pustaka” do Gedka (wszedł 3 minuty wcześniej), a ten z 3 metrów dopełnił formalności. 4:1.

Potem mieliśmy dwie kolejne świetne okazje na strzelenie bramki. W 67 minucie Góralczyk w idealnej sytuacji strzela 2 metry nad bramką, a w 79 minucie po świetnym podaniu od Dąbrowskiego, Basiński wychodzi sam na sam z bramkarzem i strzela minimalnie obok słupka.  

Aż nadeszła 82 minuta. Najwidoczniej goście uznali, że prezentów nigdy dość, a że zbliża się koniec meczu, warto gościnnych gospodarzy uraczyć jeszcze jednym podarunkiem, dość łatwe dośrodkowanie Filipa Lodzińskiego, bramkarz gości (nie miał chłop dobrego dnia) wypluwa dość prostą piłkę, dopada do niej Basiński i do „pustaka” ustala wynik meczu. 5:1. Kuriozum numer dwa.

Tak też mecz się kończy. Skończyło się na 5:1, choć powinno mniej więcej na 8:3. Dostaliśmy dwa prezenty, jakich zwykle nie dostaje się w normalnym futbolu. Przasnysz był wyjątkowo słabym przeciwnikiem, więc na podstawie tego meczu nie można wyciągać żadnych wniosków, bo rzadko kiedy trafia się przeciwnik, który w zasadzie sam sobie strzela bramki. Natomiast jeden wniosek jest oczywisty – jeżeli grasz z tak słabym przeciwnikiem, nie może ci się przydarzyć taki przestój jak nam, między 46’ a 55’. Z lepszym przeciwnikiem  przez takie 10 minut można przegrać cały mecz.    

Wisła Płock – MKS Przasnysz 5:1 (3:0)

1:0 Kondracki 2’

2:0 Leszczyński 14’

3:0 Walczak  31’

3:1 Kamiński 47’

4:1 Gedek 62’

5:1  Basiński 82’

Mecz możecie obejrzeć na klubowym kanale YouTube

A co wydarzyło się w innych meczach II kolejki IV ligi ?

Jedziesz na mecz, znów masz być rezerwowym. Myślisz sobie – jak mnie trener wpuści, postaram się mu pokazać, co umiem i że zasługuję na pierwszy skład. Wchodzisz na boisko, i co ? Po minucie wylatujesz z czerwoną kartką. Nie wiem, czy takie myśli krążyły po głowie niejakiego Oliwiera Jurczaka (nie znam człowieka), w każdym razie zawodnik Mazovii Mińsk Maz. wszedł na boisko w 63 minucie meczu z Orłem Baniocha, a już minutę później z niego „wyleciał po czerwonej kartce (akcja ratunkowa w sytuacji sam na sam). Współczuję chłopakowi. A w samym meczu Mazovia grała, a Orzeł strzelał bramki.  W efekcie Mazovia dość niespodziewanie przegrała z Orłem 1:4, kończąc mecz w 9, po dwóch żółtych kartach Pavlo Ksionza w 86’ i 88’. Chyba było nerwowo.   

W meczu na szczycie Hutnik grał z Piasecznem. Na samym początku meczu bramkarz Piaseczna zrobił napastnikowi Hutnika mniej więcej to samo, co Stipica Michalskiemu i od 5’ meczu Hutnik po karnym prowadził 1:0. Piaseczno było jednak zdecydowanie lepsze, jeszcze w pierwszej połowie odwróciło losy meczu, a w drugiej jeszcze dołożyło dwa gole. Bramka Hutnika w końcówce nie mogła odwrócić losu meczu, w efekcie Hutnik przegrał u siebie z Piasecznem 2:4.

W meczu na trochę mniejszym szczycie Troszyn wygrał z zawsze groźną Victoria Sulejówek 1:0,  a Ząbkovia, znów kończąc mecz w osłabieniu, zremisowała z Wilgą Garwolin 2:2. Swoją  drogą, dwa mecze, dwa punkty, trzy czerwone kartki – Ząbkovia na starcie ustawiła się w mało komfortowej sytuacji.


Patrząc na tabelę poniżej, parafrazując znanego komentatora, można by rzec : „Panie Turek, kończ pan ten sezon”. Osobiście nie miałbym nic przeciwko  (a nawet bardzo bym chciał !!!), żeby tabela nie uległa zmianie do końca. Przed nami jeszcze jednak dużo grania, w tym, już w najbliższą sobotę mecz z Ząbkovią, która – jeśli nie chce zaliczyć absolutnego falstartu – w końcu musi zacząć wygrywać. To będzie też pierwszy, prawdziwy sprawdzian dla naszej nowej „dwójki”.  

Źródło: 90minut.pl
Kopnij dalej

Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz