Jestem kibicem sukcesu. Sukcesu, jaki osiągnęła Petrochemia w 1994 roku.
Na pierwszy mecz poszłam tuż po awansie, w lipcu 1994 roku. I nie był to mecz Petrochemii, a Superpuchar Polski Legia – ŁKS, który rozgrywany był w Płocku. Piszecie o żółtych ławkach na stadionie, ja pamiętam, że siedziałam wtedy na A (na zakręcie) i tam ławki były czerwone, świeżo pomalowane.
Przez lata byłam świadkiem różnych wydarzeń, miałam swoich idoli, cieszyłam się z wygranych, z awansów i płakałam po spadkach. Stadion przestał być obiektem sportowym, a stał się drugim domem…
Pamiętam jak w latach 90tych łaziliśmy z jednej strony stadionu na drugą w przerwach meczu, zanim jeszcze postawili za bramką budynek klubowy. Na inaugurację rundy wiosennej były roztopy i wtedy chodziliśmy w wodzie po kostki. Pamiętam jak moje koleżanki wzdychały do Marcina Gocejny, a ja przeżywałam wtedy swoją fascynację Darkiem Podolskim. Co to był za piłkarz!!! Pamiętam jak z sąsiadami oklaskiwaliśmy chłopaka z bloku, który miał swój debiut w Petrochemii, pozdro Mariusz! Pamiętam też prześcieradło podkradzione mamie z szafy, na którym moi koledzy namalowali świnię w barwach Legii i to prześcieradło wisiało na stadionie w pierwszym w historii meczu z Legią.
Pamiętam mecz o być albo nie być w lidze w 1995 z GKSem Katowice. Pod koniec meczu wszyscy powoli opuszczali stadion i nagle ktoś krzyknął KARNY! I cały tłum zawrócił na trybuny. Wygraliśmy 3:0, ale z ligi spadliśmy.
Pamiętam jak jakiś dzieciak chciał wejść na stadion na mecz ze Stomilem i w poszukiwaniu opiekuna zapytał mnie – czy może być pani moją mamą? Oczywiście, choć miałam wtedy pewnie z 18 lat. Ten Stomil, który był wtedy naszym wrogiem, wpuszczali, o ile mnie pamięć nie myli, nie od Parowy, a główną bramą na wschodniej. I nie widzieli chyba wszystkich bramek, bo zanim weszli, to my ich trochę nastrzelaliśmy, w tamtym meczu chyba 4. A może nawet nie widzieli żadnej….
Pamiętam jak po Pucharze Polski chodziliśmy na mecze sporą grupą, po spadku mniejszą, a na 2. ligę chodziłam już sama. Z tamtych czasów najbardziej pamiętam Łukasika, który krzyczał I TERAZ NA PEŁNEJ KURWIE! Zawsze miałam wrażenie, że patrzy na mnie i wie kiedy ja na pełnej kurwie, a kiedy nie…Więc starałam się na pełnej.
Pamiętam oprawy na G, choć G to nigdy nie był mój młyn. NAFCIARZE DADZĄ PRAWDZIWY OGIEŃ!
Pamiętam ten zimny wieczór, kiedy graliśmy z Kmitą Zabierzów. W szeregach Kmity nasz były kapitan – Darek Romuzga, który po zakończonym meczu, przybiegł do nas pod sektor, wziął od chłopaków megafon i krzyczał, że nigdy więcej 2 ligi w Płocku. Krzyczałam razem z nim, wierząc głęboko, że tak będzie. Łzy same płynęły mi z oczu, ale czułam wtedy ogromną JEDNOŚĆ z tymi ludźmi, którzy stali tu razem ze mną i razem ze mną krzyczeli. Do końca życia będę miała ten obraz przed oczami. Podobnie jak inny. Też zawodnika, też z megafonem, ale żegnającego się z kibicami po swoim ostatnim meczu w barwach Wisły. Wtedy też płakałam. Nie pamiętam czy jakiegokolwiek innego zawodnika było mi tak ciężko żegnać jak Czarka Stefańczyka.
Pamiętam jak z Majkelem siedzieliśmy na ławkach pod OA i oglądaliśmy na telefonach mecz, który odbywał się po drugiej stronie ulicy. Nie mogliśmy wejść, była pandemia, mecze odbywały się bez publiczności, ale słyszeliśmy odgłosy meczu…
Teraz, pisząc serię o pierwszym historycznym awansie, najbardziej żałuję tego, że ta przygoda nie zaczęła się choćby sezon wcześniej, że nie byłam świadkiem drogi do awansu, nie było mnie na meczu z Szombierkami, że nie mogłam zobaczyć tej niesamowitej chwili i poczuć tej radości. Bo dumę z tamtej drużyny czuję cały czas…
Wisła Płock, Inter Mediolan, jaram się Ekstraklasą i Serie A. Psychofanka Czarka Stefańczyka i Samira Handanoviča