#ŚWIĘTONAFCIARZY – Wasze wspomnienia: Wojtek

Tydzień dzieli nas od otwarcia w całości nowego domu Nafciarzy. Czekamy wszyscy z niecierpliwością na ten moment, a w międzyczasie zapraszamy Was do dzielenie się wspomnieniami związanymi z obiektem przy ulicy Łukasiewicza 34.

Swoimi wspomnieniami podzielił się z nami kibic Nafciarzy, którego znacie z tekstów u nas na stronie #GłosTrybun – Wojtek!

Na początku Was zaskoczę. Nie wiem, czy wiecie, czy nie wiecie, ale ten stadion otwierałem JA 😉. Naprawdę. Co prawda jako berbeć, w wieku przed żłobkowym, absolutnie nieświadomie, ale na dożynkach wtedy byłem i wszystko widziałem. To znaczy nie wiem, czy widziałem, bo oczywiście nic z tego nie pamiętam, bo nie mogę, ale tak mówili moi rodzice. A im przecież nie mogę nie wierzyć.  A poza tym żyjemy w dziwnych, chorych czasach, w których różni ludzie przypisują sobie różne zasługi, wiec dlaczego niby ja nie miałbym przypisać sobie otwarcia stadionu? 😉

Kiedy byłem natomiast na pierwszym meczu jako kibic? Tego nie pamiętam. Coś mi chodzi po głowie, że mógł to być mecz z Polonezem Warszawa (kiedyś istniał taki klub) i wynik 2:0. Ale czy w ogóle kiedykolwiek odbył się taki mecz? Kiedy? W roku 1979? Może rok wcześniej, albo rok później? No, nie pamiętam. Zostawiam to badaczom historii klubu, ale mam, ot takie właśnie, retrospekcje z przeszłości.

To były inne czasy, to był inny świat. Niewiele z tamtych lat pamiętam. Pamiętam pewną grudniową niedzielę, brak Teleranka i wprowadzenie stanu wojennego, czego wówczas nie do końca rozumiałem. Pamiętam także kartki na mięso, na słodycze, papierosy i na alkohol zresztą też i to, że jedynym towarem ogólnodostępnym w sklepach by ocet.   

No i mecze pamiętam. Czas pierwszych idoli. W bramce Koszarski, na prawej obronie Słabkowski, na stoperze Wachaczyk, w pomocy Wenerski, Dorobek, Rutkowski (chyba nikt w historii klubu nie miał takiego „kopyta” i uderzenia z 30 metrów), w ataku Polańczyk i orbitujący wokół niego Pachelski.

Dziwna sprawa. Jak widzicie kibicem Wisły jestem nie od wczoraj, przez te lata przewinęło się przez klub setki, jeśli nie tysiące piłkarzy, wielu z nich, z tych późniejszych   okresów nie pamiętam, ale tych z początków mojego kibicowania – jak najbardziej. Coś jak pierwszy alkohol w ustach, pierwszy sex, pierwsza miłość. 

Stadion oczywiście też pamiętam. Fajny był, taki duży, rozłożysty, porażał swoim ogromem. W tamtych czasach jedyną atrakcją w Płocku było kino Diana, teatru chyba jeszcze wtedy nie było. Internetu i komórek zresztą też nie (tak, kiedyś istniał taki świat😉), jak przyjechał cyrk, to był powiew wielkiego świata. Więc za czasów mojego dzieciństwa raczej był pełny niż pusty. Nie miał jupiterów, ani tablicy świetlnej, za to miał dłuuugie ławy (zamiast tych ohydnych krzesełek), które niejednokrotnie służyły „brataniu się” podczas meczu.

Tablicy świetlnej nie miał, ale tablicę pokazująca wynik oczywiście jak najbardziej.  Była to buda umiejscowiona na wysokości kilkunastu metrów poza stadionem, od strony obecnej Orlen Areny, do której wchodziło się po dłuuuugiej drabinie, co zawsze mnie – jako dzieciaka – fascynowało. Nie bać się wejść po tej drabinie tak wysoko? Wejść to wejść, ale ile można siedzieć w tej budzie na takiej wysokości?  A jak Wisła strzeli bramkę? Cały stadion szaleje, ale „obsługiwacz” wyniku przecież szaleć nie może, bo z radości by z tej budy wypadł i by się zabił. No, jakiś hardcore dla kibica. Po jednej stronie na budzie był dumny napis GOŚCIE, po drugiej stronie – równie dumny napis GOSPODARZE. Pod napisami były wyznaczone miejsca do włożenia odpowiedniej cyfry i po zdobyciu lub straceniu bramki „obsługiwacz” wyniku (budy??) wkładał w odpowiednie miejsce właściwą cyfrę. 

Buda świetnie spełniała swoje zadanie, aż przyszedł rok 1982 (chyba) i mecz z Turem Turek. Piłkarsko to był wtedy świetny czas. To była (też chyba) III liga, laliśmy po kolei wszystkich jak popadnie, Polańczyk z Pachelskim dbali o to, żeby było widowiskowo i skutecznie. No i mecz z Turem. Pierwsza bramka, potem druga, trzecia, czwarta i tak po kolei. W końcu padła dziewiąta. Nie wiem, co działo się wówczas w budzie, ale coś czuję, że na „obsługiwacza” wyniku mógł paść blady strach. Co zrobić, jak padnie 10. bramka? Przecież na budzie jest miejsce tylko na pokazanie wyniku jednocyfrowego? No i w końcu padła bramka nr 10. Najpierw „obsługiwacz” wyniku we właściwe miejsce pod napisem GOSPODARZE włożył cyfrę 1. Ale jak jeden, skoro jest dziesięć? Potem wpadł na jeszcze gorszy pomysł, mianowicie włożył 0. Ale jak zero, skoro jest dziesięć? Jeszcze gorzej. W końcu wpadł ma pomysł, za który osobiście przyznałbym mu Nagrodę Nobla w dziedzinie racjonalizatorstwa. Nie wiem, czym? kredą? czymś co miał pod ręką, na budzie odręcznie narysował wielkąąąąąą jedynkę, we właściwe miejsce wsadził „ustawowe” zero i wreszcie wynik na tablicy zgadzał się z wynikiem na boisku.

Chyba się wówczas skończyło 12:1, chyba wtedy wywalczyliśmy awans do 2. ligi, ale graliśmy naprawdę fajną piłkę.

Co więc pamiętam z lat dziecinnych? Stan wojenny, karki na wszystko, puste sklepy i rozterki „obsługiwacza” budy, jak prawidłowo pokazać wynik meczu z Turem Turek 😉. Życie to jedna, wielka niespodziewanka. 

A co było potem? Ja dorastałem, a stadion „dorastał” wraz ze mną. Albo ja z nim. Ja – skończyłem podstawówkę, potem liceum, studia. Stadion najpierw pozyskał prawdziwą tablicę świetlną, dość siermiężną, ale w porównaniu z budą, był to skok prawie w kolejne tysiąclecie. Potem pojawiły się jupitery, a zamiast długich ławek, pojedyncze krzesełka.  Koniec z „brataniem się” podczas meczu. W swoją dorosłość wszedł jako jeden z najnowocześniejszych w kraju (pamiętne mecze Polonii Warszawa z Porto w eliminacjach ligi mistrzów), ale dość szybko został jedynie reliktem minionych czasów. Dla mnie zawsze będzie miejscem, w którym dorastałem, przeżywałem pierwsze fascynacje sportem, piłkarzami, źródłem wzruszeń i emocji. I tak było przez wiele, wiele lat.

Chciałbym, żeby nowy dom dostarczał nam wszystkim kolejnych, nowych, niesamowitych doznań, tak jak mnie dostarczał przez wiele lat. W moich marzeniach widzę ten klub wielkim.

Mam nadzieję, że tego dożyję. 

Od nas Wojtek za swoje wspomnienia otrzymuje książkę „Peszkografia”.

Gratulujemy!


Kopnij dalej

Dodaj komentarz