Cezary Stefańczyk: WISŁA TO NAJWAŻNIEJSZY KLUB W ŻYCIU [WYWIAD]

W pewne piątkowe popołudnie spotkaliśmy się z Czarkiem w Radomsku, by dowiedzieć się czym się teraz zajmuje, jakie ma plany na przyszłość i jak wspomina spędzony czas w barwach Nafciarzy. Zapraszamy!

Co robi Czarek Stefańczyk w chwili obecnej?

Co robię? Pracuję normalnie, to pierwsze moje zajęcie, odkąd skończyłem grać w piłkę. Do tego czasu moją pracą była piłka nożna. Teraz pracuję w dużej firmie, po osiem godzin dziennie i w piłkę też sobie gram.

Czy robisz coś w kierunku zajęcia się czymś związanym z piłką?  Oprócz gry w Warcie Działoszyn, masz jakieś plany?

Archiwum prywatne

Na tę chwilę te plany są zawieszone. Chciałem tutaj w Radomsku coś podziałać. Niestety Radomsko jest małym miastem, nie ma kogoś takiego jak Andrzej Nowakowski. Pewnie tu nie wiedzą kto to jest (śmiech), ale brakuje takiego prezydenta, który jest za piłką. Tu jest dużo problemów, ludzie nie są jakoś dobrze nastawieni, a tym bardziej ludzie, którzy przejęli ten klub. Radomsko to jest takie zagłębie meblarskie, tu są stolarze, którzy się za bardzo nie znają na piłce. Miałem jakieś pomysły, ale ciężko się tłumaczyć gościowi, który się na tym nie zna. To tak jakbym poszedł do mojego brata, który też jest stolarzem i powiedział – słuchaj Tomek, to nie te śrubki, nie to, nie tamto. Ja wiem jak wygląda szafka, ale ja jej nie potrafię zrobić i tam było coś podobnego. Jak mi stolarz mówi, że tak macie grać, to ja się w to nie będę bawić. Nie mówię, że to się nie zmieni. Dwa – trzy miesiące nic nie robiłem i później, kiedy poszedłem na pierwszy trening to zrozumiałem, że brakowało mi tego. Możliwe, że coś się kiedyś z tego urodzi, ale nie jest to pewne.

Z tego co wiem w Radomsku zostałeś dyrektorem Akademii Młodego Piłkarza.

Tak, ale nasze drogi trochę się minęły. Inne podejście, inne spojrzenie na piłkę, na piłkę młodzieżową. W tamtym czasie to był tylko nakład na pierwszy zespół, wtedy jeszcze trzecioligowy. Nie było mi po drodze z tymi ludźmi. Brakowało takiego Andrzeja Nowakowskiego, który pewne pomysły by wsparł finansowo, a byli ludzie, którzy nie czują piłki nożnej. Dlatego ta piłka nożna w Radomsku tak wygląda. Był naprawdę solidny trzecioligowy poziom, z czasem można by powalczyć o 2. ligę, szczebel centralny, a w tym momencie jest 4. liga. Odchodząc powiedziałem im – znacie się na swoich biznesach, ale na piłce się nie znacie. Na razie tak to wygląda niestety. Niestety, bo dla mnie też byłoby fajnie pójść na mecz RKS-u z jakimś fajnym zespołem trzecioligowym, np. z jakimiś rezerwami Legii niż patrzeć tutaj na takie zespoły, których wy nawet nie znacie. Także chwilę tam byłem, ale mieliśmy zupełnie inne wizje, spojrzenia na piłkę.

Warta Działoszyn. Tak trudno rozstać się z boiskiem?

 W Radomsku w juniorach grałem w ataku, do którego teraz wróciłem, ktoś mi krzywdę zrobił, że mnie wystawił na prawej obronie. Taką wam opowiem anegdotę. Zagrałem jeden sezon w juniorach młodszych, strzeliłem chyba dwadzieścia osiem goli i za miesiąc grałem na prawej obronie. Zostałem wypożyczony do Omegi Kleszczów i tam z ataku zostałem przesunięty na prawą obronę. I tak już zostało. Po roku odszedłem właśnie do Warty Działoszyn i teraz historia zatoczyła koło. Myślałem, że już koniec z piłką, ale nie jest tak łatwo. Po  trzech miesiącach poszedłem na trening. Brakowało mi tego zmęczenia, tej, o czym mówi wielu piłkarzy, atmosfery szatni. Jestem teraz bardzo zadowolony, to jest dodatek, trenuję dwa razy w tygodniu, ale cały czas sprawia mi to przyjemność.

“Ostatnio mi trochę szczęka opadła, bo kibice zaczęli pisać petycję, żebym dostał nowy kontrakt. Byłem w szoku, ja tylko kopię piłkę, nie zdawałem sobie z tego sprawy, że komuś poza rodziną będzie na mnie tak zależeć. Podpisało się już chyba trzysta osób, ale Jacek Kruszewski jest niewzruszony. To bardzo miłe, pozdrawiam wszystkim kibiców i panią Iwonę najbardziej.” To twoje słowa. Ja zaczynam się w tej chwili zastanawiać, jak kibice wyglądają w oczach piłkarzy?

Powiem tak. Mam kontakt z kibicami, na przykład z Bydgoszczy. Zawsze miło się o mnie wypowiadają, wspominają. W Płocku to już w ogóle. Ja nigdy żadnym wirtuozem nie byłem, ale oddawałem całe serducho.

Mam kolegę, fantyka. Jest wyjazd, on bierze urlop, gdzie ten urlop mógłby sobie zamienić na piątek, mieć dłuższy weekend, jechać gdzieś z żoną, a on jedzie na mecz. Ja to rozumiem, ja takich ludzi naprawdę podziwiam. W dzisiejszych czasach nie każdy zarabia nie wiadomo jakie pieniądze, a tu trzeba pojechać, kupić bilet, to w skali roku jest pewnie kilka tysięcy złotych. Można by za to już sobie coś fajnego kupić. Pełen szacunek mam do  ludzi, którzy tak jeżdżą za klubem. To jest fajne – jedziesz na mecz i masz swoich kibiców. Nie wiem czy był mecz, żeby naszych kibiców nie było. Nawet w tej 1. lidze jak nam nie szło, zawsze byli kibice, mniej, więcej, ale zawsze. I to jest naprawdę miłe, że ktoś za tobą jedzie taki kawał. My, piłkarze  jedziemy dzień przed meczem, mecz jest, tak jak w 1. lidze na przykład. o 12, a oni musieli wstać o 3 w nocy, wsiąść w autokar i jechać. Ja w samych superlatywach mogę się o tym wypowiadać.

Zaczynamy nieco od końca. To chyba bardzo słabe nie zostać pożegnanym przez prezesa i dyrektora sportowego po 7 latach gry w klubie. Masz jakieś przemyślenia, dlaczego tak się stało?

Foto Wisła Płock

Tak myślałem, że będziecie o to pytać. Powiem wam tak. Ja jestem taką osobą, która czasami się obraża, ale nie trzymam tego za długo w głowie, w sercu, bo to jest bez sensu czymś tak się truć cały czas. Moja forma rozstania z Wisłą była średnia. Jóźwiak wezwał mnie do siebie przez kierownika Soczewkę i dał mi kartkę, na której było napisane, że mogę zdać sprzęt i nie trenować. To był ostatni tydzień treningów, przed ostatnim meczem z Rakowem. Później przyszedłem  do szatni, kazał mi opuścić tę szatnię. Szczerze? Wtedy się trochę wkurzyłem, teraz się z tego śmieję po prostu. Jak odchodziłem z Wisły, to powiedziałem, że przyjadę za rok i Jóźwiaka już tutaj na pewno nie będzie. Pomyliłem się o dziewięć miesięcy, bo za trzy miesiące już go nie było. Wiśle zawdzięczam bardzo dużo. W Płocku dwójka moich dzieci się urodziła, co podkreślałem bardzo często. Nie mogę się obrazić i nigdy się nie obraziłem na Wisłę Płock. Na ludzi? Może przez chwilę. Tak jak mówisz, Jacek Kruszewski nie przyszedł, bo źle zrozumiał mój wywiad dla portalu Weszło. Tam coś było o “karma wraca”, a on się obraził. Spotkaliśmy się po dwóch latach w Częstochowie. Jak Wisła grała tutaj blisko, to byłem na tych meczach. Spotkałem się z nim na meczu z Rakowem, jeszcze za Bartoszka. Normalnie podszedł, pogadał, super rozmowa. Myślę, że u niego chyba czas też zagoił te rany, chociaż ja uważam, że nic takiego nie zrobiłem. Mogło być ciut lepsze to rozstanie, ale nie rozpamiętuję tego jakoś bardzo. Trudno, żebym żył czymś, na co za bardzo nie miałem wpływ. Było, minęło. Najważniejsze, że podaliśmy sobie ręce. Życzeń mi nie przysyła na urodziny, Tomek Marzec przysyła, a Jacek Kruszewski jeszcze nie. Może kiedyś…

Szatnia za twoich czasów, 1. liga, trochę inne nazwiska, trochę inne osobowości. Później doszło kilku piłkarzy z nazwiskami – Stilić, Kriviec, Furman. Jaka różnica była między tym okresem, w którym przyszedłeś, słynne naleśniki Krzywickiego załapywałeś się jeszcze?

Nie, byłem może raz, ale nie jadłem u niego. Biednie było wtedy, może  jakiś poślizg w pensji był, że Krzywy niczym nie częstował (śmiech). Ale tak – chłopaki mówili, że Marcin nieźle gotował.

Różnice? Na pewno pod względem sportowym. Wiadomo 1. liga a Ekstraklasa to są inne pieniądze, inni piłkarze. Jeśli chodzi o atmosferę w szatni to uważam, że ta pierwszoligowa była lepsza niż później ta ekstraklasowa. W 1. lidze, tak jak ja, przychodził jeszcze Jacek Góralski, Paweł Magdoń, później Łuczak, Damian Piotrowski. Oni robili atmosferę. Ta szatnia, już to powtarzałem, to w mojej przygodzie z piłką najlepsza szatnia. Zdarzały się trudne momenty. Mieliśmy grać o awans, tym bardziej, że sezon wcześniej zajęliśmy trzecie miejsce, a my pięć meczów – trzy porażki. Bełchatów przyjeżdżał, oni na pierwszym czy drugim miejscu, a my na dwunastym. Nie szło nam na początku strasznie, ta drużyna rodziła się w bólach, ale jak to się mówi – w bólach rodzą się fajne rzeczy. Wiadomo, piłkarsko Ekstraklasa to lepsi piłkarze – był Stilić czy Kriviec, Furman, Giorgi Merebashvili, Kante, mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Piłkarsko nie ma co porównywać ekipy z pierwszego sezonu w ESA, a tych którzy zrobili awans, nie obrażając nikogo – np. Lukaš Kubus.  Ale w tamtym momencie, tamtym czasie, spotkały się takie charaktery, że to wypaliło i to naprawdę świetnie. I w szatni, i poza szatnią.

Z kim byśmy nie rozmawiali to ta szatnia z przełomu 2.  i 1. ligi, każdy wspomina ją najlepiej. To były czasy prezesa Jacka Kruszewskiego, także szacun za to, że wy się razem trzymaliście i daliście radę, bo czasy to chyba najłatwiejsze czasy w Płocku nie były?

Nie, nie było nigdy jakichś problemów finansowych, były jakieś poślizgi, ale to nie były takie, że ci nie płacili trzy miesiące – nigdy czegoś takiego nie było.

To, co obiecane, to na koncie?

Tak. Muszę przyznać, że tak było – to, co obiecane, to na koncie.

Jak odszedłem z Łęcznej, to miałem dwie propozycje z 1. ligi.

Z Chojnicami już byłem dogadany. Jechałem do Łodzi i pamiętam na wysokości Tuszyna zadzwonił Grzesiek Kępiński (ówczesny wiceprezes ds. sportowych w Wiśle Płock – przyp. red.) i między Tuszynem a Łodzią, kierując samochodem – dogadaliśmy się. Zadzwoniłem do Chojnic, podziękowałem. To był jeden z lepszych telefonów w moim życiu, w sportowym to nawet najlepszy. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, ale pokazało to, ile w Płocku byłem, ile meczów zagrałem, tę atmosferę, tych ludzi, wy jesteście tego przykładem – przyjeżdżacie do mnie do Radomska. To był bardzo dobry telefon.

Teraz może trochę o trenerach. Charakterystyka trenerów, którzy prowadzili cię w Wiśle Płock, jakbyś mógł powiedzieć kilka słów o tych, których najbardziej zapamiętałeś.

Foto PAP

Zacznę może od Kibu Vicuni. Kibu Vicuña – przesympatyczny gość. Każdy by chciał mieć takiego wujka, do rany przyłóż. Świetny człowiek. Żałuję, że mu nie wyszło w Płocku, coś nie zażarło. Ja powiedziałem kiedyś, że za Kibu byśmy się nie utrzymali. Drużyna już to widziała, on też. Zawsze był spokojny, a po jakimś sparingu zaczął krzyczeć, każdy już myślał – kurde, Kibu to nie jesteś ty, ty się tak nie zachowujesz. Ale to jest dobry trener, po prostu nie trafił, coś nie wypaliło. On chciał grać fajną piłkę od tyłu, z bramkarzem rozegranie. Były momenty, że naprawdę fajnie wchodziliśmy w mecz, ale to się nie przekładało na punkty. Ale człowiek – rewelacja.

Marcin Kaczmarek. Człowiek, który nie przez przypadek został wybrany trenerem 70-lecia, bo przyszedł do Płocka, kiedy drużyna spadła z 1. ligi, gdzie, jak chłopaki opowiadali, pierwszy trening i szesnastu zawodników i z tego może siedmiu, którzy się nadawali. Duża pewność siebie zawsze u trenera Kaczmarka, z tego go pamiętam. On zawsze mówił, że nie ma kompleksów przed innymi trenerami. Był bardzo pewny siebie. Co mogę powiedzieć? Zrobił ten wynik. Pewnie jakby ktoś powiedział, kiedy trener Kaczmarek obejmował Wisłę Płock, że za cztery lata zrobi awans do Ekstraklasy, to nikt by nie uwierzył, każdy by się pukał w głowę. Nie było wtedy żadnego wsparcia Orlenu, ani nie wiadomo jakiego budżetu. Trener Kaczmarek zrobił mega robotę. Duża pewność siebie i charyzma. Nie dał sobie w kaszę dmuchać, zawsze miał swoje zdanie.

Zostańmy chwilę przy trenerze Kaczmarku. Co mogło być powodem, że dwa lata był bez pracy?

Nie wiem, nie mam pojęcia na jakich zasadach odchodził z Widzewa. Powiem tak – on jest niezależny finansowo, on nic już tak naprawdę nie musi. I patrząc na kluby, jakie trener Kaczmarek obejmował, to on nie brał byle czego. To były raczej takie zespoły, jak w 1. lidze Termalika, która walczyła o awans, Widzew, który w 2. lidze był murowanym kandydatem do awansu. Myślę, z całym szacunkiem, że do takiego Stomilu Olsztyn on by nie poszedł po prostu. A podejrzewam, że z Widzewa został zwolniony mając rok kontraktu, nie wiadomo czy przy awansie z automatu nie przedłużył się o kolejny rok. Pod względem finansowym na pewno nie stracił. Mógł sobie siedzieć w fajnym Gdańsku, nadal się szkolić jeździć na staże. Czekał pewnie na dobrą ofertę i ta oferta jest rewelacyjna, bo raczej niewielu spodziewało się, że po dwóch latach nie trenując nic dostaniesz nagle w Ekstraklasie Lechię Gdańsk. Tak jak powiedziałem, trener Kaczmarek byle czego nie bierze. Nie jest zmuszony do podejmowania pracy, co do której nie ma przekonania.

Pewnie się tego nie dowiemy, ale ile jest prawdy w tym, że nieporozumienia na linii Furmi – trener Kaczmarek spowodowały jego odejście?

Ja to widzę tak. Był tam konflikt, trener się na pewno poczuł trochę urażony, ale z tego co ja wiem, z tego co mi mówił Jacek Kruszewski to było “chcesz – zostajesz”, ale to zaszło trochę za daleko. Nie wiem czy trener Kaczmarek nie był już tym wszystkim zmęczony. Nie wiem, czy było mu to na rękę czy nie, może nie. Na obozie przygotowawczym był jakby nieobecny, kilka czynników się złożyło na spięcie z Dominikiem. Nie wierzę w to, by trener, który bierze klub w 2. lidze, gdzie ma połowę składu, nagle odchodzi przez zawodnika, bo tak się Dominikowi Furmanowi podobało. Nie, nie wierzę w to.

No właśnie mi też to się nie klei, bo o ile już w tamtym okresie Dominik miał bardzo silną osobowość, by ktoś pozwolił mu na to, by decydował kto będzie trenerem, a kto nie.

No właśnie, dużo było owiane mitem. Bo Dominik, bo dyrektorem sportowym był wtedy Łukasz Masłowski, który miał z Furmim dobre kontakty – dużo niedopowiedzeń, ale w sferze plotek. Z drugiej strony Dominik nie powinien się tak zachować, zareagować w ten sposób.

Foto cyfrasport

Nie wierzę, że Kaczmarek bał się Furmana, bo pod tym względem trener był taki, że jeńców nie brał. Mogłeś wcześniej grać u niego dwa lata, później przyszedł ktoś lepszy, a ty cześć. Jeśli ktoś nie pasował, był gorszy sportowo, to nie było sentymentów. U Kaczmarka nie było tak, że ktoś dostawał kontrakt za zasługi. Przykład mój i Łukasza Nadolskiego, z którym mam super kontakt. Poznaliśmy się i spytałem czy nie ma pretensji, że odchodzi, bo ja przyszedłem. Nie miał. Bardzo w porządku człowiek, dobrze, że tacy w Wiśle pracują. Wracając do trenera, nie było sentymentów i przypuszczam, że tak samo było z Furmanem. Gdyby Kaczmarek chciał zostać tak naprawdę, na sto procent, to by został. Myślę, że po prostu formuła się wyczerpała i chciał spróbować czegoś innego. Pięć lat to kawał czasu i pewne rzeczy się wypalają. Był Guardiola w Barcelonie i też powiedział – cześć, na razie, pora na coś innego. Może potrzebował innego bodźca, ale to już pytanie do trenera Kaczmarka, ja z nim tak blisko nie byłem, żeby pytać co i jak. Z tego co mówił prezes Kruszewski, a nie weryfikowałem tego, bo do niczego nie było mi to potrzebne, Kaczmarek mógł zostać. Bo to nie było tak, że go Furman zwolnił.

Następny po trenerze Kaczmarku – Jerzy Brzęczek.

Przyszedł kilka dni przed meczem z Lechią Gdańsk, co mógł zrobić?

Foto PAP / Marcin Bednarski 

Pierwszy mecz, 2-0 w czapę. Fatalnie zagraliśmy, od razu do zapomnienia. Pamiętam sytuację po tym meczu. Brzęczek chodził po szatni wkurzony, było bardzo mało osób. Mówię – trenerze, nie ma się co przejmować, mamy dobry zespół, będziemy wygrywać. Stefan, nie przejmuję się, wiem, że będziemy wygrywać. On miał naprawdę pewność siebie. Jeżeli Kaczmarek miał ją dużą, to Brzęczek to przebijał. I taki to był sezon, dla mnie zarazem najlepszy i najgorszy. To, czego mi w Wiśle zabrakło to tylko zagrać w pucharach, czy nawet tylko w eliminacjach, do czego zabrakło nam naprawdę niewiele. Ten pamiętny mecz z Jagiellonią będę długo pamiętał. Nie mam już pretensji do Lasyka (śmiech), wcześniej miałem duże. No cóż, czas goi rany. Co można powiedzieć? Super sezon i dla mnie i dla chłopaków, z których sporo się wypromowało, kilku fajnych przyszło. Taki Damian Szymański, można powiedzieć z niebytu w Jagiellonii, świetny sezon i za chwilę transfer do Rosji, reprezentacja dla Szychy, Furmiego, Recy. Mateusz Piątkowski, Kante grali super, Mereba w rewelacyjnej formie. Pamiętam, jak graliśmy na Cracovii i Mateusz przestawiał wszystkich obrońców, strzelił bramkę. Wtedy dużo rzeczy grało. Brzęczek miał super sztab – Leszek Dyja, Michał Siewierski – analityk, asystent Tomek Mazurkiewicz, przesuper gość. Atmosfera wtedy przypominała mi trochę czasy tej 1. ligi. Fajne było to, że trenerem był gość, który grał, zdobył medal olimpijski, był w różnych szatniach, również zagranicznych. Wiedział jak to wszystko połapać. Ja trenera Brzęczka wspominam bardzo dobrze, z resztą trudno żebym wspominał źle trenera, u którego grałem wszystko. Po którymś meczu, chyba ostatnim mecz rundy jesiennej, powiedział mi – słuchaj Stefan, jak przyszedłem tak sobie mówiłem – no nie pograsz u mnie, ale zobaczyłem cię na treningach, później przyszły mecze, jak się zachowujesz. Tak wyszło, że zagrałem u niego wszystko, no prawie, bo jeden mecz pauzy za kartki był.

Czyli jeden z trenerów, który niekoniecznie ciągnął za sobą stado piłkarzy?

Nie, na pewno nie. Wtedy Łukasz Masłowski pościągał fajnych chłopaków, a dzięki Brzęczkowi to odpaliło i zaskoczyło. Mieliśmy pewność siebie. Pamiętam mecz przegrany 2-3 na Legii, tak pechowo. Furmi stracił wtedy piłkę, jakiś słupek. My tam jechaliśmy wygrać, jechaliśmy jak po swoje. Nie pamiętam drugiego takiego sezonu. Jechaliśmy na Legię wygrać, nie było, że jak będzie remis, to będzie fajnie. Wychodziliśmy z szatni, żeby ich lać po prostu. Wtedy wszystko grało i szkoda, że nie zakończyło się to przygodą w Europie, bo to był taki nasz max tego, co można było z tej drużyny wycisnąć. 

Z perspektywy piłkarza, bo widzisz to inaczej niż kibic, dlaczego Brzęczkowi nie udało się utrzymać Wisły Kraków w ubiegłym sezonie?

Uważam, że miał po prostu słabych piłkarzy. Dużo zawodników z zagranicy ściąganych bez sensu. Pamiętam mecz, w którym mój przyjaciel Karol Angielski im łomot spuścił. Patrzyłem na tę Wieżę Babel, brakowało tam chemii, np. Kliment – wyglądał fatalnie, a poszedł do Pilzna i wprowadza Victorię do Ligi Mistrzów, gra sobie z Barceloną. Tam musiało się dużo złych rzeczy wydarzyć, o których nie wiemy, pewnie w szatni też, dlatego nie poszło.

O trenerze Sobolewskim mówiło się, że rozmawia tylko z zawodnikami podstawowej jedenastki, że nie potrafi dotrzeć do piłkarzy.

Kurde, ja jakoś dużo z nim nie rozmawiałem. Przez jakiś czas grałem w składzie u niego, ale tak, faktycznie było tak, że miał swoje wybrane grono piłkarzy, z którymi rozmawiał. Pamiętam taką śmieszną sytuację. Pojechaliśmy na obóz do Turcji. Brał zawodników i pokazywał im dobre i złe zagrania. Rywalizowaliśmy wtedy o skład z Damianem Michalskim. Graliśmy z  Ludogorcem – wygraliśmy, z Karabachem też, nieźle grałem. Sobolewski mówił, że brakuje mu decyzji dotyczącej jednej pozycji i byłem przekonany, że chodzi o mnie. Wziął Micha i pokazuje mu – tutaj super zagrałeś, tutaj super zagrałeś. Wziął mnie, pokazał pięć zadań, cztery słabe i jedno neutralne (śmiech). Mówię do Micha – zobacz, wziął mnie, pokazał coś z poprzedniej rundy, będziesz grał. I tak było. Wyszedłem na pierwszy mecz z Pogonią, do 70. minuty 2-0, skończyło się na 2-3 w łeb i ławka. Później nam nie szło, zrobiło się w miarę niebezpiecznie, byliśmy w grupie spadkowej. Sobolewski mnie wtedy zawołał i mówi – Czarek, będziesz teraz grał, bo Michu jednak z przodu na boku nie daje tyle, a my musimy tu ofensywnie. To mu powiedziałem – dobra (śmiech). No i tyle, co żeśmy se pogadali. Na koniec podaliśmy sobie ręce. Jakichś super relacji nie mieliśmy, ale nie każdy zawodnik musi mieć takie relacje z każdym trenerem. Ale prawda jest taka, że nie ze wszystkimi rozmawiał. To jest bardzo ważne, co mi Bartek Sielewski kiedyś powiedział o Brzęczku. On u Brzęczka nie grał, ale zawsze się o nim fajnie wypowiadał. To jest właśnie wielkością trenerów – jak o nich mówią rezerwowi. No bo jak ja mam mówić na Kaczmarka, skoro wszystko u niego grałem? Zawsze taki zawodnik powie – nie no, fajny trener. U Ojrzyńskiego nie grałem, ale czekaj… nie grałem, bo byłem zawieszony (śmiech). Ale bardzo miło go wspominam, fajny gościu. Wracając do Sobolewskiego. Widać, że niedawno skończył przygodę jako piłkarz, niby pracował przy Nawałce, miał się od kogo uczyć, ale tak średnio mówili o nim  zawodnicy, nawet grający u niego. Ciężki, zamknięty w sobie, te jego żarty to nie wiadomo czy to były żarty. Niby się człowiek śmiał, a pod nosem – kur..a, ale co w tym śmiesznego? Widać, że mu zależało, ale było chyba za wcześnie. Tym bardziej, że zaczął z wysokiego C. Pamiętam, jak to było. Po 13. kolejce wchodzi Sobolewski i mówi – no witam liderów. Dino później mówi – no kur..a, wszedł lider, zobaczymy jak długo. No i jak Dino to powiedział to w łeb, w łeb, w łeb, remis, w łeb, w łeb (śmiech) i tyle byliśmy liderami.

Foto Wisła Płock

Zaczął chyba za dobrze, nikt się tego nie spodziewał, nawet on sam. Na miejsce w tabeli patrzy się po zakończeniu sezonu, faceta poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. Zapanowała wtedy taka euforia, że gdyby Sobol przyszedł do prezesa Kruszewskiego i powiedział – dajcie kontrakt na 10 lat, albo odchodzę, to taki kontrakt by dostał. Nie wiem u kogo w gabinecie, ale wisiała za pleksą wydrukowana tabela po 13. kolejce. Po 13. kolejce! Jeszcze dwadzieścia meczów nas czekało, ale tak to z euforią bywa. Teraz też dzwonił do mnie dziennikarz z Przeglądu Sportowego. Mówię, że oglądam Wisłę, to że oni wygrywają to nie jest przypadek, super grali, dlaczego nie mogą zrobić czegoś jak Piast Gliwice? Czy miejsca 3 – 4? Teraz już te ostatnie cztery mecze trochę słabiej, ale jak jest euforia, to wiesz… Mi się to też teraz udzieliło. To nie jest tak, że męczą te mecze, że jakoś na farcie to wygrywają. Nie widziałem tam przypadku, tylko konsekwentną grę, każdy wiedział co ma robić, wygrywali zasłużenie. Jeden, dwa, trzy mecze, później pięć. Kurde, co się dzieje? No i nagle jak Stefańczyk do Przeglądu Sportowego powiedział, że super to w łeb, remis, w łeb, w łeb i po liderze. Ale nadal jest bardzo dobrze, a zobaczymy, co będzie dalej. 

Z kim z Wisły Płock z twoich czasów utrzymujesz kontakt?

Czasami coś z Rasim napiszę, z Karolem Angielskim bardzo regularnie, z Bartkiem Sielewskim jak jakieś urodziny są czy coś takiego.

Foto: Rafał Oleksiewicz / PressFocus / Newspix

Paweł Magdoń i Bartek Sielewski, ludzie na odpowiednich miejscach w tej chwili w klubie?

Bartek na pewno, jest wychowankiem. Całe życie, poza krótkim epizodem w Piaście Gliwice, spędzone w Płocku. Z Pawłem wstrzymałbym się jeszcze z oceną do końca sezonu, żeby zobaczyć jak te jego transfery będą wyglądać. Te dotychczasowe –  Davo, Kapuadi to są naprawdę dobre transfery. Fajnie to wygląda w Płocku. Ściągnięcie do rezerw Krzyśka Janusa – to chłopak, który trochę pograł w Wiśle. Może młodych chłopaków w rezerwach wprowadzać, pokazać im parę rzeczy. Teraz akademia, Marek Brzozowski, dobrze to wygląda. Za moich czasów mówiłem do Jacka Kruszewskiego – zobacz, jak wchodzisz na 90minut i są powołania chłopaków u-14, u-15 nikogo nigdy z Płocka nie ma. Teraz jest super, fajnie, że to się zmieniło, widać że on tam robi dobrą robotę. Ściągnięcie Mateusza Lewandowskiego, też chłopak z Płocka. Myślę, że to tak powinno wyglądać, że ludzie, którzy grali w Wiśle, którzy coś dla klubu zrobili, powinni w nim  pracować. Znają klub, znają środowisko. Uważam, że jest to bardzo dobre rozwiązanie. 

Czy to brak czasu z twojej strony, czy brak kontaktu ze strony klubu, żebyś np. poobserwował piłkarzy z twoich okolic?

To nie brak czasu, bo na to ostatnio nie narzekam. Pierwszy raz od dwudziestu lat byłem na majówce, czyli czas jest, ale tematu nigdy nie było. Jak odchodziłem też nikt nie pytał, czy chciałbym zostać w jakiejś innej roli. Nawet nie zawracam sobie tym głowy, bo taka propozycja nigdy nie padła. Podoba mi się to, że ludzie, którzy są z Płocka działają w klubie, tak to powinno wyglądać. Droga, którą idzie też Lech, w rezerwach grał Dudka, Kriviec – zawodnicy którzy dla klubu coś zrobili.

Kiedyś gadałem z Pawłem Magdoniem, powiedział – jakbyś miał kogoś, to zadzwoń. Dobra – powiedziałem, jak kogoś będę miał to zadzwonię. Mój Mikołaj ma na razie 4 lata, jak będzie miał 14 to zadzwonię (śmiech).

Ważna postać w Wiśle – Dominik Furman, jak on zmieniał się w szatni na przestrzeni tych kilku lat? Zaczęło się od tego, że uchodził za krnąbrnego piłkarza, skończyło się na słynnym “pomidorze” w Lidze+ Extra, co zabrzmiało bardzo nieciekawie (Odpowiedź na pytanie – czy gra w Wiśle Płock sprawia ci jeszcze przyjemność?) Teraz jest to zupełnie inny facet, który identyfikuje się z klubem, z miastem. Jak to wyglądało za twoich czasów?

Dominik przyszedł od razu po awansie. Wiecie jak to wygląda – od małego Legia Warszawa, duży talent, wyjeżdża do Tuluzy i nagle z Tuluzy przychodzi do beniaminka. Przypuszczam, że dla niego w tamtym czasie to było coś takiego – dobra Dominik, przyjdziesz na ten sezon, robisz to, co masz robić i idziesz dalej. Został trochę dłużej, potem wyszedł i znowu wrócił. Na początku miałem z nim jakiś tam w miarę kontakt, po sytuacji z Kaczmarkiem, to jakby się trochę urwało, w szatni wiadomo – cześć, cześć i nic, poza tym. O Dominiku mogę więc wypowiadać się wyłącznie jako o piłkarzu. Mega dobry zawodnik, jak na Wisłę naprawdę świetny. Miał okres słabszej formy, zwłaszcza po powrocie, to się zdarza, ale serio – topowy zawodnik. Były asysty, ważne bramki, ładne bramki. Na tamte czasy rewelacyjny zawodnik w Wiśle, mogę o nim mówić tylko dobrze.

Wielu kibiców zalicza mecz z Cracovią z 2019 roku do top 3 meczów Wisły. Podzielasz to zdanie? Na kogo jesteś bardziej wkurzony – na sędziego Frankowskiego czy na siebie, że dałeś się wkręcić Zawadzie?

No właśnie… Chciałem powiedzieć o Zawadzie.

Pytam – Oskar, faulowałeś? Nie, nie, nie faulowałem, nie ma szans. Później faktycznie w telewizji było widać, że go tam łokciem walnął. Czyli jednak Oskar faulowałeś, a ja dostałem pół roku, co później zeszło na trzynaście meczów. Na siebie jestem tak naprawdę zły, że zareagowałem. U mnie jest tak, że ja się zawsze wetnę, zawsze się kłóciłem z sędziami. Ja nie potrafię przegrywać. Jak z dziećmi gram w coś, to mam ciężary, żeby dać im wygrać. Jak gram z żoną w scrabble, to ją oszukuję, żeby wygrać. Nienawidzę przegrywać. To jest u mnie koszmar, do tej pory to mam. Zawsze tak było, że najgorsze gierki, jakie Kaczmarek wymyślał, takie o 10 zł do kapelusza, to szło się pozabijać. Zawsze lubiłem się zakładać na treningach kto więcej strzeli. Z Karolem Angielskim się często zakładałem, ale wygrywałem z nim, czyli było w porządku. Jedyny, z którym miałem problemy to był Kamil Biliński. 

Jakby Oskar mi wtedy powiedział „faulowałem”, to byłoby spokojnie, a tak od razu poczułem się oszukany i w mojej głowie od razu pojawiło się  „no ku…a, drugi Lasyk”, sezon wcześniej była ta sytuacja z Lasykiem i teraz znowu chcą mnie oszukać. Głupio się wtedy zachowałem, nie powinienem tak. Gdyby ta sytuacja miała miejsce np. z sędzią Kwiatkowskim, to by się rozeszło, bo to było lekkie muśnięcie i to było przypadkowe. Nie jestem aż takim idiotą, żeby podbiec i sędziemu walnąć, to był niefortunny zbieg okoliczności, my się nie zderzyliśmy, my się dotknęliśmy głowami. Pamiętam, pojechałem na komisję dyscyplinarną. “Ale pan był taki czerwony…”, “panie, to był listopad, 3 stopnie, jak wyjdziesz pan na dwór, też pan będziesz czerwony od zimna”. Nie złapali żartu – pół roku.

To była moja wina, ale Oskar mnie wtedy wpuścił. Jeśliby mi powiedział, że to był faul, to by tej sytuacji nie było, a tak od razu mi się zapaliło – najpierw Lasyk, teraz ten. Czerwona kartka i wiedziałem, że będzie grubo, ale nie spodziewałem się, że aż tak.

Rozmawiałeś później z sędzią Frankowskim?

Tak. Spotkaliśmy się, był sędzią VAR na jakimś meczu, normalna rozmowa. Powiedziałem – słuchaj przecież nie chciałem cię uderzyć, tak wiem – odpowiedział, ale musiałem bo takie są przepisy. Nie mogę mieć pretensji do niego, bo to ja zawaliłem. Gdybym nie podszedł do niego tak blisko, nie byłoby tej sytuacji. Jakieś doświadczenie na przyszłość. Z drugiej strony bardzo dobre doświadczenie wsparcia ze strony klubu. Tomek Marzec mówił przed komisją – zadzwoń jak tylko będziesz wiedział. No to dzwonię do Marcowego i mówię – pół roku, ja pierdolę -mówi, no nic będziemy się odwoływać. Nie minęło 5 minut i pisze mi smsa –  Czarek, nie przejmuj się,  jesteśmy z tobą, będzie ok. To naprawdę fajne, WIsła od razu przedłużyła mi kontrakt o pól roku, w sumie brakowało mi chyba półtora meczu, żeby z automatu przedłużył mi się o rok. Było trochę słabo, bo teoretycznie sezon się zaczyna, a ja nadal nie mogę grać, dopiero po zawieszeniu reszty kary. Stanęło na trzynastu meczach i mogłem do 1. kolejki normalnie się przygotowywać. Wtedy zobaczyłem właśnie jak fajnie zachował się klub, biorąc pod uwagę całość. Dlatego mówię, ja nie mogę się obrażać na Wisłę Płock, mieć do klubu o coś żalu, bo wtedy się wszyscy super zachowali. 34, czy 35 lat to praktycznie koniec profesjonalnego grania, a tu się jeszcze okazało, że jeszcze niejedno rozegrane spotkanie dla Wisły. Klub rewelacja, kontrakt na pół roku, z opcją przedłużenia o kolejne pół, a mogli powiedzieć – dobra, nara w trybie natychmiastowym. Jeszcze, można powiedzieć, półtora roku byłem w Płocku. Klub się świetnie wtedy zachował. 

Bywają sędziowie, którzy są pamiętliwi i polują na piłkarzy?

Wiesz co, nie ma chyba tak, a na pewno nie w Ekstraklasie. Teraz jak sobie gram w okręgówce, to jest kilka niespełnionych talentów, trafi się sędzia, który powie – graj gwiazdo, czy coś w tym stylu. Śmieję się z tego i mówię – ciesz się, że możesz mi sędziować. I tyle. Teraz za dużo już jest telewizji, żeby coś kombinowali. Można powiedzieć, że pamiętam jeszcze te czasy, w których działo się grubo. Podam przykład. Zanim przyszedłem do klubu sędzia miał dostać za mecz kasę. Tak się mecz ułożył, że po 15 minutach było 2-0, 30 minutach 3-0 i nic nie musiał robić. Jeden z tych, którzy mieli mu dać kasę, dał mu połowę. No to sędziował nam coś w następnym sezonie i tak nas skręcił, że koniec świata. Ale to już była końcówka. Pamiętam taki mecz – pojechaliśmy z Radomskiem na Arkę Gdynia, spalony taki z półtorametrowy, przegraliśmy 0-1, łzy w oczach, a później na blogu piłkarska mafia można było przeczytać, że za ten mecz sędzia wziął pieniądze. Teraz w erze VAR i telewizji są ewentualnie zawodnicy, którzy mogą coś więcej, mogą być kolegami poza boiskiem, ale podczas meczu nie ma sentymentów. Raczej nie ma tak, żeby sędziowie coś kręcili, ewentualnie popełniają błędy.

Marek Jóźwiak pozostawił po sobie opinię dobrego organizatora, stanowczego w swoich działaniach, ale nie potrafiącego przedstawić swoich racji.

Hahaha, nie no, żartujesz sobie teraz. Marek Jóźwiak anegdoty fajne opowiadał i z tego go zapamiętałem. Grał w Lidze Mistrzów, za granicą coś tam grał, ale Marek Jóźwiak…? Czekaj, jak to powiedziałeś? Że Marek Jóźwiak co?

Organizator

Ale czego?

Obozów na przykład.

Ok dobra, to powiem tak – nie zauważyłem jakiejś wielkiej różnicy jak organizował wyjazd na Cypr Mariusz Kaliwoda z Grześkiem Kępińskim.

Marek Jóźwiak, żaden wielki organizator.

Jasne, a jakieś plusy w ogóle?

Miał jakieś tam fajne anegdoty, śmiesznie czasami opowiadał i ja go z tego zapamiętałem. No, tyle go zapamiętałem.

Opowiadał fajne historie ze swojego życia. Słyszeliście, jak kopytka robił? Jak grał w Legii, nie miał jedynki, jak jedli ziemniaki to mówili – Marek, zrób kopytka, no to przemielił te ziemniaki trrryttt i dziurą po jedynce wypadały na talerz kopytka (śmiech).

Foto Włodzimierz Sierakowski

Chyba w książce Wojtka Kowalczyka było o tym jak telewizor wywalił przez okno. Jak słyszę, że Marek to, czy tamto…. no ludzie, facet był znany z tego, że telewizor przez okno wyrzucił na obozie, a teraz założył okulary i on jest ekspert. Nie, jak założysz okulary to nie znaczy, że ci dochodzi nie wiadomo, ile do inteligencji. A on teraz w Canal plusie siedzi i się wypowiada bardzo mądrze – no ok.

O dwóch młodych piłkarzach okiem doświadczonego ligowca – Dawid Kocyła, czy coś się wysypało, czy ta eksplozja formy była trochę przypadkowa?

Nie, nie była. Ma coś chłopak w sobie, ile on ma teraz lat? 17, 18?

20.

To jest jeszcze młody chłopak, a u nas w Polsce młodym się robi krzywdę. Zagrasz cztery – pięć meczów dobrych i nagle masz dziennikarzy piszących o Borussi Dortmund. Ciężko wymagać od chłopaków, którzy mają 17-18 lat, żeby byli odporni psychicznie. W tym wieku można robić różnego rodzaju głupoty, bo taka jest młodzież teraz. Niech on sobie spokojnie trenuje, niech spokojnie gra, tego szumu wokół niego jest teraz mniej i to może mu wyjść tylko na dobre. Jak ja to wszystko czytałem… Byłem z nim w szatni, jak na swój wiek bardzo dobry chłopak, ale jak czytasz – zachodnie kluby, ileś tam milionów, to robi to tylko krzywdę. Teraz niech robi swoje i zobaczymy jak będzie wyglądał za rok – dwa. Ma talent, może coś osiągnąć, może grać w topowych klubach w Polsce, nie mówię, że takim nie jest Wisłą, albo że nie będzie. To chłopak, który może dużo osiągnąć, ale na razie spokojnie. Było już wielu super piłkarzy w wieku 19 lat, a w wieku 23 – 24 lat kończyli grać w piłkę. 

Olek Pawlak

Olkiem jestem naprawdę bardzo pozytywnie zaskoczony.  Na pewno widać, że wygląda dużo lepiej w ofensywie, niż defensywie, widać to było w meczu z Zagłębiem. Grali jego stroną na Bohara, przerzut i jazda. Olek nad obroną musi jeszcze dużo popracować, Pavol Staňo jest byłym obrońcą, fajnie, że trafił na takiego trenera, bo może się wiele nauczyć. Teraz ta bramka, piękne uderzenie, ma bardzo fajne dośrodkowania, fajnie mija, ale deficyt w defensywie jest widoczny. Nie da się nie zauważyć, że do tej pory grał wyżej, ale jestem bardzo zadowolony, patrząc na jego grę, na to jak się rozwija. Pamiętam go za swoich czasów, taki był zahukany, a teraz inny chłopak. 

Czy styl wprowadzony przez Pavola Staňo może w dłuższym okresie sprawdzić się w Ekstraklasie, bo założenia podobne do Kibu – wyprowadzenie piłki od bramki…

No tak, podobne. Stano wygląda na gościa, który ma swoją koncepcję i nie będzie jej zmieniał, chce mieć kontrolę nad meczem – jak masz piłkę to w tym czasie ci nie strzelą gola, prawda? Wiadomo, że mogą się zdarzyć jakieś głupie straty czy coś takiego. Zobacz okres gry Gradeckiego w bramce, no byłem pod wrażeniem. Facet z wyciętym układem nerwowym, te piłki zagrywane między zawodników z drużyny przeciwnej. Fajnie grają, a ten styl? Myślę, że Wisła, poza tym lekkim, idzie dobrą drogą. Nie jest potentatem, mistrza w tym sezonie pewnie nie zdobędzie, ale swoją grą, swoim stylem nie męczą buły i przyciągają kibiców. Nie tylko na stadion, ale i przed telewizory.

To jak Wisłą się teraz prezentuje, to zupełnie coś innego od liderowania za czasów Sobolewskiego, tam było więcej męczenia buły, a teraz wyjąwszy mecz z Radomiakiem, naprawdę fajnie to wygląda. Można się tylko zastanawiać, ile prawdy jest w tym, że nie ma Wolskiego – nie ma zwycięstw. Wisła nie może być uzależniona od formy czy braku jednego piłkarza. Za Sobolewskiego w sumie każdy mecz mógł pójść w jedną, albo w drugą stronę, a teraz to jest pełna kontrola od początku do końca. Plan na mecz i zwycięstwo, o którym po meczu mówisz – ok wygrali zasłużenie, w całym meczu byli zdecydowanie lepsi. 

Ciąg dalszy o Marku Jóźwiaku, to on zablokował przedłużenie twojego kontraktu?

Otrzymałem informację, że kontrakt nie zostanie przedłużony, natomiast pół roku wcześniej było w planach przedłużenie o rok. Miałem dostać w styczniu na maila nowy kontrakt. Grając ponad dwadzieścia pięć meczów w tamtym sezonie, liczyłem do końca, że kontrakt zostanie przedłużony. Uważam, że na to zasłużyłem. Nie byłem zawodnikiem rezerwowym, tylko grałem. Być może była inna koncepcja, ja nigdy nie chodziłem do żadnego trenera pytać, dlaczego nie gram. Może podam przykład. Za trenera Kaczmarka grałem wszystko, później mecz z Termalicą 0-0 i po tym meczu mnie odpalił, grał Sylwestrzak, chyba pięć spotkań. Ja do Kaczmarka nie poszedłem pytać, dlaczego gra on, a nie ja. Mam kolegów, którzy po dwóch meczach na ławce chodzili pytać, dlaczego nie grają. Tak samo było tutaj, nie dostałem kontraktu, nie poszedłem pytać, dlaczego, a zagrałem dwadzieścia pięć meczów, ktoś zagrał mniej, a dostał nowy kontrakt. Taka decyzja, której dopytywaniem bym nie zmienił. Było mi przykro, pewnie inaczej by było, gdybym grał mniej, tym bardziej, że jak się zaczęło palić, to z powrotem wskoczyłem do składu. Chyba przed przedostatnim meczem dostałem informację, że nie przedłużą ze mną kontraktu. Zostałem wezwany do Tomka Marca, powiedział, że mam iść do prezesa Kruszewskiego, a on – słuchaj Czarek, raczej nie będzie nowego kontraktu. Zapytałem czy raczej, czy nie, zaczął coś tam „no wiesz…”. Powiedziałem – dobra, dajcie tylko na stronę, że odchodzę. I wtedy zdziwiłem się, bo usłyszałem – nie, może jeszcze nie teraz. Zostały dwa – trzy mecze do końca i nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie chcieli dać oficjalnej informacji. Sam musiałem napisać post na facebooku, że odchodzę. Cieszę się, że to zrobiłem, bo dzięki temu miałem fajne pożegnanie od kibiców po ostatnim meczu z Koroną. Gdyby nie to pewnie bym nie miał. Na ostatni mecz nie pojechałem, miałem zakaz wejścia do szatni. A tak moje pożegnanie z kibicami było takie, że lepiej sobie nie mogłem wymarzyć. 

Nie wiem kto był za, kto był przeciw, kto się wstrzymał – decyzja była na nie. Oni decydowali o klubie, musiałem to zaakceptować, innej opcji nie było.

Najlepszy piłkarz, z którym grałeś w Wiśle Płock?

Foto Adam Starszyński /Newspix

Najlepszy piłkarz? Jak nie miał problemów to Alen Stevanović. Nie przez przypadek był w Interze u Mourinho. Przezawodnik. Trenował, znikał, dwa tygodnie go nie było, wracał, znowu go nie było i tak chyba ze trzy razy. Zawodnik z mega potencjałem, jak chwilę potrenował – rewelacyjny zawodnik. Ale był krótko. Mógłbym jeszcze kilku wymienić – Giorgi Merebashvili – naprawdę miał taki jeden sezon – rewelacja, Kante, Alan Uryga. Mógłbym tak wymieniać. Nie potrafię tak jednego wymienić i powiedzieć – o, ten. Było kilku piłkarzy, którzy naprawdę mieli okresy w Wiśle, gdzie ciągnęli ten wózek. W każdym sezonie, od pierwszej ligi – Góralski, Janus, w sezonie, w którym się otarliśmy o awans to oni to ciągnęli. Potem w każdym sezonie ktoś się pojawiał, coraz lepsi zawodnicy, więc jednego nie jestem w stanie wskazać. Ale tak piłkarsko, jak go zobaczyłem na treningach, sparingach, to Alen Stevanović. Tylko, że on miał sił na dwadzieścia minut, ale na treningu, w gierkach to widziałeś go i mówiłeś wow. Dlatego takim piłkarzom jest łatwiej zaadaptować się w szatni, inaczej go przyjmują zawodnicy. Uciekał gdzieś, nie było go, ale widzisz, jemu można to wybaczyć, bo on wejdzie i wiesz, że może zrobić w minutę coś, czego ktoś inny nie potrafi. Widać było u niego ten talent, taki czysty talent. Szkoda, ale z drugiej strony, gdyby on nie miał tych problemów, które miał, to nie trafiłby do Polski.

Na starym stadionie były słupy oświetleniowe, które rzucały cień na murawę. Który z zawodników najczęściej stawał w cieniu tych słupów?

Ja! Ja stawałem, jak było gorąco. Upały były po trzydzieści stopni, to sobie stawałem tam. Mówię – swoje lata mam, siwych włosów coraz więcej, po co będę w słońcu stał? Mieliśmy kiedyś sparing z ŁKS-em za Ojrzyńskiego. Ja wtedy zagrałem pierwszy mecz po zawieszeniu. Zagraliśmy słabo, ja zagrałem słabo, nawet bardzo słabo. I na odprawie po tym meczu Ojrzyński mówi – Stefan, ty tego cienia tam pilnowałeś? Mieliśmy kiedyś taki trening typowo taktyczny, że przez trzy minuty nic nie robisz, robi następny, to ja stałem w cieniu i po prostu mówię – opalenizna? nie, dziękuję, odpoczywam.

Płocka Noc Kabaretowa – geneza.

Geneza była taka, że wchodzę do szatni, woła mnie asystent trenera Brzęczka “Czarek, trener cię woła”. Myślę kurde, nic nie zrobiłem, kasy nie jestem mu winien, nie wiem o co chodzi. Wchodzę, widzę kabaret Nowaki. Ja lubię kabarety, lubię stand up, chłopaki się śmiali, bo często jak wracaliśmy z meczów to ja oglądałem na tablecie kabarety. Lubię żarty tego typu, ten kabaret też mnie śmieszy. Wiedziałem, że zbliża się Noc Kabaretowa. Mówię – cześć Nowaki, a trener, że mają do mnie prośbę. I tak wyszło, zapytali czy nie chciałbym wystąpić. Mówię – nie ma problemu. Super doświadczenie. Później dostałem dużo wiadomości, że fajnie wyszło. Nawet trener Brzęczek przed treningiem ten mój występ puścił w szatni. To było fajne doświadczenie i jestem z niego bardzo zadowolony.

Jakaś anegdota z szatni, która jeszcze nigdy nie wyszła.

Był taki piłkarz Marko Radić, kojarzycie? Jeździł skodu, nie skodą (śmiech), skodu.

Przyjeżdżał na parking, parking był zamknięty, były kamery, a on zamykał samochód, przechodził i łapał cztery klamki czy zamknięte i jeszcze z tyłu klapę. Kluczyki chował w szatni.

Chłopaki to zauważyli. Wychodziliśmy na trening i już nie pamiętam kto, czy Krzysiek Janus czy ktoś inny, wziął te kluczyki, wyszedł i samochód chlast za Orlen Arenę podstawiony. Marko jak wyszedł – skodu mu ukradli. Jaki on był wtedy wystraszony, a nikt pary nie puścił. Biegał, patrzył po parkingu – ukradli mi samochód. Ale już później jak wszyscy widzieli, że Marko blisko zawału, to ktoś powiedział – Marko za Orlen Areną jest.

I na koniec. Trzy osoby z szatni, które mógłbyś polecić, do kogo moglibyśmy się wybrać na wywiad. 

Przelećcie się do Karola do Turcji. A tak poważnie… Wojtek Łuczak, Damian Piotrowski. Oni naprawdę robili bardzo dobrą atmosferę. Damian to był wtedy top, Łuczak też, bardzo pomogli w awansie. Każdy zawodnik wtedy wchodził i coś dawał. Ja do tej pory pamiętam jaką bramkę strzelił Piotrek Darmochwał. Tak się złożyło, że on wtedy nie grał za dużo, wszedł w meczu z Dolcanem Ząbki i bramka – rewelacja, z dwudziestu pięciu metrów w okienko. Ważna bramka, 1:0 się skończyło. Fajnie by wam się na pewno rozmawiało z Mitko Ilievem, choć jego rozstanie z Wisłą było średnie, może nie za dobrze teraz wspominać. Mega zawodnik. Pamiętam, jak przyjechaliśmy na pierwsze treningi za Kaczmarka. Za Kaczmarka się trenowało ciężko latem czy zimą, ale dawało to efekty. On miał Maćka Bagrowskiego od przygotowania fizycznego i naprawdę to była super drużyna pod względem fizycznym. Naprawdę potrafił przygotować. Jechaliśmy do Cetniewa zimą, nad morze do Władysławowa i obok był jakiś lasek i górki. Śnieg, lód. My wychodziliśmy o 9 rano, ale on już o 7 tego Bagrosia, trenera bramkarzy i kogoś tam jeszcze brał, taczkę z piachem i sypali, żeby można było zacząć. Biegało się w dół, pod górę, potem prosta, znowu w dół i pod górę, ale tam już było bardzo stromo. I to wszystko szybko. On to nazywał siodełko, bo rzeczywiście tak to wyglądało. Pamiętam jak Mitko Iliev i ja  robiliśmy to siodełko. Puścił mnie pierwszego. To się robiło po dziesięć razy. Ja po szóstym łapałem się drzewa, bo mi się już w głowie kręciło. Później płotki. A Mitko to zobaczył i mówi – no co ty? U nas takie coś to jest na wuefach  w szkole. Kaczmarek miał może trochę takiej starej szkoły, ale naprawdę trzeba mu przyznać, że potrafił zespół przygotować.

Krzysiek Janus może dużo opowiedzieć, Dino – to wiadomo. Łuczak i Piotrowski, oni na pewno miło wspominają Płock, bo to był ten czas związany z awansem. Na pewno by dużo fajnych rzeczy opowiedzieli, bo to był bardzo dobry sezon. 

A później w tej Ekstraklasie, w szatni było dwudziestu pięciu zawodników. I pamiętam jak mi kiedyś trener Sobolewski powiedział, nie wiem, czy to był komplement czy nie – Stefan, gdyby nie ty, to ta szatnia by nie żyła czy coś takiego, że tam była kompletna cisza. Przez to też byłem w tych kabaretach.

Pamiętacie tę bramkę Ricardinho, taką gdzie sobie podbił nogą i strzelił? Ta akcja się zaczęła tak – piłka do Suada, Suad piętką wycofał do mnie, ja zagrałem ją wzdłuż do Furmana, Dominik się minął i piłka doszła do Rico. I Sobolewski tam w szatni gada, produkuje się, że tyle lat w piłce, jeszcze czegoś takiego nie widział.  Wiadomo, że chodzi o Ricardinho, coś tam jeszcze chciał powiedzieć, a ja mówię – trenerze, ja ją tylko wycofałem. Cała szatnia w śmiech, trener się śmiał, nie wiedział co powiedzieć. Chciał chyba jeszcze jakąś puentę na koniec, ale mu nie dałem. 

Niedawno oglądałem na Netflixie taki film “Terim” o legendarnym, tureckim trenerze. Zgadzam się z nim w stu procentach. On powiedział, że miał różne sytuacje, różnie go traktowali w klubie, że ktoś go tam oszukał, zawiódł się na kimś, jak to w życiu. Ale powiedział – nie mogę się gniewać na Galatasaray. I to tak jak ja z Wisłą. Dla mnie to jest najważniejszy klub w życiu, nie ma ważniejszego klubu. W Zawiszy Bydgoszcz też mnie wspominają dobrze, ale to Wisła Płock jest numer jeden. Ja się nigdy nie obrażę na klub, na miasto. Ktoś mi kiedyś powiedział – ty byłeś Stefan siedem lat w Płocku, Jóźwiak był rok i kto będzie Jóźwiaka pamiętał, a zobacz – o tobie pamiętają. Kolega się ze mnie śmieje – ty, gadam z jakimś chłopakiem z Płocka na meczu i on mówi, że Stefańczyk legenda. To jest miłe, że ludzie pamiętają. Jestem na Rakowie, wychodzę z meczu, idę z kolegą, który też gdzieś tam grał w piłkę w 4. lidze i podchodzi jakiś chłopaczek, że chce zdjęcie, a mój kolega mówi – ok, a on – nie, z tym panem i pokazuje na mnie. Mówię do kolegi – co ci do łba strzeliło, że on chciał z tobą zdjęcie? I to jest takie miłe. Ale Płock, kurde… Zawsze jak mam urodziny, to chłopaki z marketingu na stronie napiszą, jakieś wiadomości na messengerze, komentarze na stronie Wisły. Ja sobie nie zdawałem z tego sprawy. 

I tak jak Iwona (pozdrówcie ją ode mnie serdecznie)… jak ona płakała, mówię boże jedyny, jak te nastolatki, jakby Justin Bieber przyjechał. Boże, ktoś płacze, bo ja odchodzę z Płocka. Niektórzy pewnie się cieszą, że może po siedmiu latach wreszcie będą mieli prawego obrońcę. To jest bardzo miłe. Teraz wy przyjeżdżacie. Ja nie mam prawa się obrażać na Wisłę. Były takie etapy mojego pobytu w Płocku, że się mogłem obrazić na tego czy tamtego, ja też nie zawsze byłem fair, coś źle powiedziałem, coś źle zrobiłem, tak jak Jacek coś źle zrozumiał, coś sobie ubzdurał, ale na klub, na miasto nie mogę się obrażać.

Archiwum prywatne Yodynki

Pamiętam, jak wróciłem do Radomska, miałem ciężko. Jak wyjeżdżałem z Płocka mieszkaliśmy niedaleko ZOO. Ja pojechałem wcześniej, dwa, trzy dni wcześniej się pożegnałem, ale widziałem filmik jak moja żona się żegnała, widziałem jak moje dzieci płaczą, jak sąsiadki płaczą, jak dzieci sąsiadów płaczą. Jak ja to zobaczyłem, powiedziałem – ok, ja już nigdzie nie jeżdżę, wracamy do Radomska, bo jeśli ja mam dzieci, one się tam zżyją i mam zrobić to samo, to nie ma szans. Pamiętam, że jeszcze przez dobry rok było, jak Julka miała 4 lata, że ona chce do Płocka, czy wrócimy do Płocka, bo w Płocku tak fajnie. Teraz na szczęście jest szkoła, ma swoje znajome na podwórku, to już jest łatwiej, ale na początku było bardzo trudno. Jeszcze jak widzisz taki filmik, że żona płacze, dziecko płacze, sąsiadki płaczą, do tego transparent “do zobaczenia”, ja już prawie miałem łzy w oczach, jak to widziałem. Po tym powiedziałem – wracamy do Radomska, kończymy budowę domu, pieniądze nie są najważniejsze. Zostajemy, bo ja już nie jestem w stanie znów za rok przeżywać tego samego. A Płock dobrze wspominamy. Gdyby nie ten Orlen… Ale gdyby nie ten Orlen, to by nie było takiego Płocka. Zawsze się śmiałem, że gdyby zamontowali taki duży wiatrak, żeby wiało w drugą stronę, to by było fajnie. Miasto nie za duże, nie za małe, trzy galerie, dwa kina, teatr. Masz blisko do Warszawy, nad morze też masz prostą drogę. Super miejscówa. My lubimy rzekę, tu mamy Wartę niedaleko, blisko do lasu, dziś na grzybach byłem wcześniej. Super, jakaś mała namiastka Płocka. Lubiliśmy nad Wisłę chodzić, z jednej, drugiej strony, nie molo, tylko gdzieś tam dalej, jakieś takie tereny dzikie. 

Miłe jest to, że Andrzej Nowakowski pisze wiadomość jak urodziny mam. 

Jak zrobią, to pojadę na ten nowy stadion, na pewno też się spotkam z ludźmi, na pewno zostanę miło przyjęty. 

To była moja najlepsza decyzja. Najlepszy telefon jaki odebrałem. Jak jeździłem do Łodzi tamtędy, to zawsze obok Tuszyna myślałem – o, tutaj odebrałem najlepszy telefon, od Grześka Kępińskiego. W pięć minut się dogadaliśmy. „Dobra, to za dwa dni jestem”, „ok”. Podobało mi się jeszcze jedno. Kiedy przyszedłem do Płocka, trenowałem może ze dwa dni, ustaliliśmy szczegóły i mieliśmy grać sparing z Kolejarzem Stróże.  Wieczór poprzedzający mecz, a ja myślę – sparing, kurde, ja nie mam kontraktu podpisanego, niech mi się coś stanie. Rano telefon – Czarek przyjdź wcześniej, podpiszemy kontrakt. Wtedy od razu mówię – oho, fajnie. Nie było takiego momentu, w którym bym żałował tego.

Dziękujemy za rozmowę.

Kopnij dalej

Ten post ma jeden komentarz

  1. kojot

    Spoko wywiad, ale jedna uwaga do autora, bo kłuje w oczy. Przedrostek „super” użyty jeste w tekście z kilkanaście razy i za każdym razem błędnie zapisany… :/ Prxzedrostek „super” z wyrazami pospolitymi poprawnie zapisuje się łącznie, nie oddzielnie, czyli supersezon,superkontrakt itd.

Dodaj komentarz